Powtórzmy raz jeszcze, co chce osiągnąć Musk, aby w pełni dostrzec zuchwałość jego planów. Biznesmen chce wysłać dwójkę cywilów – nie profesjonalnych astronautów po katorżniczym szkoleniu, lecz prywatne osoby – w trwającą tydzień i liczącą ponad milion kilometrów podróż dookoła Księżyca. Czegoś takiego nie robił nikt od 1972 r., czyli od ostatniej misji programu Apollo, oznaczonej numerem 17. Jakby tego było mało, wycieczka miałaby nastąpić najpóźniej do końca 2018 r., chociaż pojazd, który obwiezie turystów dookoła naszego naturalnego satelity, nie przeszedł jeszcze nawet testów w przestrzeni kosmicznej.
Innymi słowy: w okolice Księżyca wróci prywatna firma z 15-letnim doświadczeniem, chociaż dotychczas coś takiego udało się tylko kilka razy, kilkadziesiąt lat temu i to w ramach wielkiego programu, którego jedynym celem było lądowanie człowieka na Księżycu. Jeśli Musk wyśle turystów w przejażdżkę dookoła naszego satelity i sprowadzi ich z powrotem, to wyprzedzi program kosmiczny każdej rządowej agencji na świecie, włącznie z NASA.

Standard niewielki, ale za to widoki...

Z biznesowego punktu widzenia kosmiczna turystyka może mieć sens. Musk powiedział, że mógłby organizować jedną lub dwie takie wycieczki rocznie, co zapewniałoby 10–12 proc. dochodów jego firmie. W 2016 r. SpaceX zarobiło 1,8 mld dol., co oznaczałoby, że wycieczka dookoła Księżyca to wydatek – bagatela – rzędu ok. 50 mln dol. Prawdopodobnie ostateczna cena będzie wyższa, gdyż Musk mógł mieć na myśli dochody osiągane przez SpaceX w nadchodzących latach, kiedy firma w pełni zrealizuje swoją strategię. To oznacza również, że biznesmen szacuje liczbę potencjalnych klientów rocznie na 2–4 osoby, co wydaje się uzasadnione, biorąc pod uwagę cenę usługi.
Reklama
Reklama
Jeśli SpaceX dopnie swego, będzie drugą prywatną firmą, której uda się wysłać w kosmos turystów. Dotychczas ta sztuka udała się tylko założonej przez inżyniera i biznesmena Erica Andersona firmie Space Adventures. Anderson myślał o kosmicznej turystyce już pod koniec lat 90., nie miał jednak pieniędzy na zaprojektowanie własnego środka transportu. A ponieważ rosyjski program kosmiczny przeżywał wówczas trudności finansowe, biznesmen wpadł na genialnie prosty pomysł: postanowił kupować od Rosjan miejsca na statkach kosmicznych Sojuz, wożących astronautów z i na Międzynarodową Stację Kosmiczną (International Space Station, ISS).
W ten sposób w latach 2001–2009 na orbitę okołoziemską trafiło siedem osób, z czego jedna – programista węgierskiego pochodzenia oraz były menedżer Microsoftu Charles Simonyi – zafundowała sobie tę przyjemność dwukrotnie. Kosmiczna turystyka w tym wydaniu skończyła się jednak, kiedy Amerykanie wycofali ze służby swoją flotę wahadłowców. Promy Sojuz stały się wtedy jedynym środkiem transportu dla amerykańskich astronautów i Roskosmos wstrzymał sprzedaż miejsc dla klientów Space Adventures (chociaż niektórzy uiścili już opłatę).
Space Adventures na swojej stronie także reklamuje lot dookoła Księżyca. Firma twierdzi, że pomimo wysokiej ceny (w okolicach 100–150 mln dol.) znalazła chętnych. Anderson także i w tym wypadku planował wykorzystać istniejące już rosyjskie rozwiązania. Wątpliwe jednak, żeby doszło do realizacji tej wyprawy. Roskosmos, chociaż ma znacznie mniejszy budżet niż NASA, na dodatek ścięty w ubiegłym roku pod wpływem złej sytuacji gospodarczej, to nie potrzebuje już tak pilnie zastrzyku jakiejkolwiek gotówki. Z perspektywy rosyjskiej agencji 150 mln dol., biorąc pod uwagę koszty sprzętu i marżę Space Adventures, może wcale nie przekładać się na godziwy zysk – o ryzyku wizerunkowym na wypadek porażki misji nie wspominając.
Na kosmicznej turystyce od ponad dekady chce zarabiać także sir Richard Branson, który powołał w tym celu firmę Virgin Galactic. Brytyjczyk nie planował jednak nigdy wozić swoich klientów na ISS, lecz oferować im loty suborbitalne, tak aby mogli przez kilkanaście minut doznać stanu nieważkości. Zdaniem Bransona ten model biznesowy miał być mniej ryzykowny, bo cena usługi stanowiłaby ułamek tego, co musieli zapłacić klienci Space Adventures (100 tys. vs kilkanaście milionów dol.). Chociaż firma miała wozić klientów już w 2009 r., to różne opóźnienia natury technicznej (w tym katastrofa należącego do firmy, specjalnie skonstruowanego statku powietrznego VSS Enterprise pod koniec października 2014 r.) spowodowały, że do dzisiaj nie zabrała pod orbitę ani jednego pasażera.