KATARZYNA BARTMAN: Wypłynąłeś kajakiem na morze. Co strzeliło ci do głowy? KAMIL SOBOL*: Znajomi z Łowicza zadawali mi to pytanie przed wyprawą nieustannie. Nie wierzyli, że mój plan się powiedzie, że w pojedynkę opłynę całe Włochy. A jednak udało się!

Kajakarstwo nie jest twoją dyscypliną sportu. Mogłeś zginąć!
Masz rację. Woda nie jest moim ulubionym żywiołem. Jestem mistrzem taekwondo, twardo chodzę po ziemi (śmiech). Wybrałem kajak, bo Jan Paweł II był w młodości świetnym kajakarzem. Uwielbiał ten sport. Chciałem o tym przypomnieć ludziom.

Przez cztery miesiące toczyłeś na morzu nierówną walkę z żywiołem. Jak się do niej przygotowywałeś?
Od początku wiedziałem, że będę zdany na własne siły, dlatego przez dwa lata uczyłem się czytać mapy wojskowe i pogodowe, obsługiwać urządzenia nawigacyjne. Ostro ćwiczyłem. Każdego dnia kilka godzin pływałem w basenie i trenowałem na siłowni. Pływałem też kajakiem po naszych rzekach i jeziorach. W porównaniu z tym, co później spotkało mnie na włoskim morzu, przygotowania te okazały się jednak tylko niewinną zabawą. Najgorszym problemem był silny wiatr. Zmaganie z nim odbierało mi siły. Organizm odmawiał posłuszeństwa, byłem potwornie zmęczony. Pewnego dnia, kiedy byłem na Zatoce Gaeta, i miałem jeszcze jakieś 43 km do brzegu, wiatr nagle wzmógł się, a następnie zmienił. Pogoda się załamała. Moja prędkość spadła z 5 km/h do 1,5 km/h. Nawet nie zauważyłem, kiedy wokół zrobiło się ciemno. A jakby i tego było mało, płetwa sterowa w kajaku rozpadła się. Przestał działać GPS. Płynąłem zygzakiem, jak błędny rycerz i modliłem, aby ktoś mi pomógł. I wtedy w pobliżu wypłynęły do mnie dwa delfiny. Asekurowały mnie prawie aż do portu. Na miejsce dotarłem bezpiecznie około drugiej w nocy. Sam nie wiem, jak to wszystko wytłumaczyć. To było niesamowite przeżycie!

Ta przygoda kosztowała cię zwichnięty bark, odciski na rękach i zniszczony sprzęt nawigacyjny. Nie miałeś dosyć?
Nie ufam drodze, na której nie ma żadnych przeszkód. Byłem w opałach, ale wiedziałem, na co się decyduję. W głębi ducha byłem spokojny, że wszystko dobrze się skończy.

Skąd ta pewność?
Każdy poranek na morzu zaczynałem od rozmowy z Bogiem. To ten najwyższy Admirał czuwał nade mną nieustannie i zabierał ode mnie cały lęk. Czułem wszechogarniający spokój, nawet kiedy wokół szalała burza i przykrywały mnie potężne fale.

Po drodze przybijałeś do wielu portów. Jak Włosi reagowali, kiedy dowiadywali się o celu twojej podróży?
Przyjaźnie. Gwardia Narodowa, która patroluje włoskie wybrzeże, była powiadomiona o wyprawie. Ratownicy przynosili mi wojskowe prognozy pogody do namiotu, pomagali naprawić zepsuty GPS. Jednak prawdziwej gościnności doświadczyłem na Sardynii. Kiedy mieszkańcy małej miejscowości Monopoli (niedaleko Bari – red.) dowiedzieli się, że przybiję do ich portu, zgotowali mi iście królewskie przyjęcie. Właściciel najdroższego hotelu Antonio Mule, przyjaciel zamordowanego premiera Aldo Moro, przywitał mnie na nabrzeżu i zabrał do siebie. Wieczorem zorganizował ogromne przyjęcie na 400 osób! Podczas obiadu dr Mule wstał, zastukał w kryształowy kieliszek i poinformował wszystkich, że jestem pielgrzymem Jana Pawła II. Ludzie bili brawo, ściskali mi ręce. Gospodarz wykorzystał ten moment i poprosił, abym na dwa dni przerwał podróż. Zgodziłem się. Po upływie tego czasu znowu do mnie przyszedł i poprosił, abym jeszcze dwa dni spędził u niego. Zrozumiałem, że nie ma zamiaru mnie od siebie wypuścić...

Jak oswobodziłeś się z tej ekscentrycznej gościnności?
Wytłumaczyłem, że muszę płynąć dalej. Moim celem był grób Ojca Świętego. Zrozumiał. Przestał mnie kusić...

Kiedy twoje marzenie spełniło się i stanąłeś przy grobie papieża?
Dokładnie po czterech miesiącach i dwóch dniach wiosłowania dopłynąłem do Rzymu. Burmistrz Walter Veltroni pozwolił mi wpłynąć kajakiem aż do centrum miasta, na via Conciliazione. Karabinierzy pomogli mi wyciągnąć sprzęt z rzeki i przenieść go na plac św. Piotra. Kajak stanął na środku placu. Będzie przypominać pielgrzymom z całego świata, że nasz Ojciec Święty był kiedyś świetnym sportowcem!

W środę byłeś na audiencji generalnej u Benedykta XVI. Rozmawiałeś z papieżem o wyprawie?
Byłem w sektorze dla VIP-ów, ale nie zamieniłem z Ojcem Świętym ani słowa. Te audiencje różnią się od tych z Janem Pawłem II. Nie są takie bezpośrednie. Ale gdy Benedykt XVI przechodził obok mnie, wyciągnąłem do niego rękę, a on ją uścisnął. W pierwszej chwili nic szczególnego nie poczułem, ale po chwili po moim ciele przeszły potężne ciarki...



























Reklama

Kamil Sobol ma 25 lat. Studiuje w Wyższej Szkole Gospodarki w Kutnie. Jest mistrzem i instruktorem taekwondo (ma czarny pas). Do wyprawy na grób Jana Pawła II przygotowywał się dwa lata