"Centrum diabła"

Pytanie było krótkie: "Chcecie zobaczyć to od środka?”. Ba! Na taką możliwość jedyną reakcją jest szybkie zarezerwowanie biletów lotniczych. Niektórzy mówią o tym miejscu z nabożnym uwielbieniem, inni nazywają go "centrum diabła”. Jego tajemnice zafascynowały Dana Browna – umieścił tam akcję jednej ze swych powieści. Dokąd poleciałyśmy? Do CERN-u!

Reklama

Mało kogo, jeśli nie jest naukowcem, a zwłaszcza fizykiem, zainteresuje położony po części we Francji i w Szwajcarii ośrodek naukowy. Mało kto wybrałby też taki obiekt jako cel swoich wakacji.

Jak powstał Wszechświat?

Cóż może być fascynującego w miliardach elementów elektronicznych, w terabajtach danych, w dziesiątkach tysięcy inteligentnych umysłów pracujących i współpracujących z CERN-em? Chyba tylko jedno: znalezienie w końcu odpowiedzi na fundamentalne pytania o początek powstania wszechświata. Ściślej, o kilka pierwszych sekund po Wielkim Wybuchu.

Reklama

Oto trzyminutowa wycieczka po CERN

p

Reklama

CERN, położony w bajecznym miejscu z widokiem na góry – przy ładnej pogodzie widać nie tylko niedaleki Matterhorn, ale i znajdujący się prawie 100 kilometrów dalej Mont Blanc, dzieli się na dwie części: tę na powierzchni oraz schowaną ok. 100 metrów pod ziemią. "Mózg", czyli tysiące naukowców z calego świata przygotowują się właśnie do uruchomienia Wielkiego Zderzacza Hadronów (LHC), który być może wyjaśni, co stało się z antymaterią podczas powstania Wszechświata.

Zostanie tylko czarna dziura?

To, co najciekawsze w CERN-ie kryje się ponad 100 metrów pod powierzchnią. Zjazd do gigantycznego tunelu odbywamy w windzie, chichocząc. Wielonarodowościowa, hiszpańsko-norwesko-niemiecko-polska grupa naszych przyjaciół naukowców ma spójne, acz dość specyficzne poczucie humoru. Bo wyobraźcie sobie, że duża część świata, również naukowego rodem ze Stanów Zjednoczonych, obawiała się, że w CERN-ie, po uruchomieniu LHC powstanie czarna dziura!

"A może faktycznie tak się stanie?" – pytam towarzyszącego nam Norwega pracującego w CERN-ie od 17 lat.

"Nie żartuj!" – reaguje śmiechem. "Chyba nie sadzisz, że zbudowalibyśmy coś, na czym sami moglibyśmy wylecieć w kosmos".

>>>Zobacz galerię zdjęć z CERN

Z podobną rezerwą trzeba traktować "naukowe” rewelacje Dana Browna zawarte w "Aniołach i demonach”. "Po publikacji tej książki CERN został zasypany tysiącami listów od fanów Browna" – wspomina Juan. "Wszyscy domagali się wyjaśnień o antymaterii oraz o grożących ludzkości niebezpieczeństwach. Domagali się, byśmy natychmiast zniszczyli zapasy antymaterii" – opowiada pokazując nam jeden z akceleratorów, najmniejszy (zaledwie 20 metrów wysokości) z czterech znajdujących się w 27-kilometrowym tunelu.

Oczywiście, jako niefizyczki, zarówno moja mama, jak i ja staramy się jak najwięcej wyłapać z naukowego slangu. Na szczęście, nasi przewodnicy mają tę umiejętność, że potrafią o skomplikowanych naukowych zagadnieniach mówić prosto i ciekawie. Gdyby nauka fizyki tak wyglądała w mojej szkole, zamiast wkuwać suche wzory i definicje, mogłabym zajmować się fizyką przez duże "ef".

Nie samą fizyką naukowiec żyje

To, czego najbardziej można, zazdrościć pracownikom CERN-u, to niesamowity klimat do pracy i do odpoczynku. Urok lasów i gór, bliskość łagodnych stoków Jury i Saubaudii, lodowce w Chamonix (to dla bardziej wprawionych we wspinaczce), skaliste i trudne ściany Saleve… Jest w czym wybierać.

No i oczywiście Biała Góra. Tym razem widziałyśmy ją z odległości kilometra będąc blisko "Dachu Europy", czyli z Aguille du Midi – 3842 m n.p.m. Przeskok temperaturowy był ogromny. Na dole w Chamonix, pochmurno, lekki deszcz i +12 stopni, na górze, ponad grubą warstwą chmur słońce, silny wiatr i… -15 stopni.

>>>Sprawdź, jak wystartował LHC

Niektórzy z naszych hiszpańskich przyjaciół pierwszy raz w życiu, poza lodówkami, mieli tu styczność ze śniegiem. Dla części z nich, jak Juanita czy Maria, które przyleciały do Genewy prosto z nadmorskiego Benidorm (+24 stopnie w kwietniu) był to naprawdę duży szok. Szybko dały się przekonać, że śnieg, poza tym, że jest zimy, jest również jadalny. W Hiszpanii chwaliły się później tym wyczynem, jako najciekawszym doświadczeniem z podróży.

Alpejskie zwiedzanie

Oszołomione kilkudniową naukową wyprawą pojechałyśmy też zwiedzić cudowne miniaturowe i bajecznie urokliwe malutkie miasteczka. Najcudowniejsze – Yvoire. Czyste, pełne pachnących klombów z tęczowymi kwiatami, fikuśnie poprzycinanych drzew, z lekką bryzą znad Jeziora Genewskiego, utrzymane w średniowiecznych klimatach, wapienno-drewiane chatki, przed którymi można znaleźć ręczne prasy do wina sprawiają, że chce się tu zostać. Na zawsze.

Uśmiechnięci właściciele domków siedzą na krzesłach sącząc z grubych szklanek, bez pośpiechu ciemne wino. Pozdrawiają nas radosnym "Bonjour". Dla nas, żyjących w dużym hałaśliwym mieście, to jak uderzenie w głowę obuchem spokoju. To można tak żyć? Nie spieszyć się? Nie stresować? Pozdrawiać nieznajomych mijanych na ulicy? Uśmiechałyśmy się do Polaków, których samolot z Genewy był pełen. Nie zareagowali. Chyba nie byli w tych maleńkich oazach spokoju i radości…