Ktoś kiedyś powiedział, że życie składa się ze zbiegów okoliczności. Jak wiele w tych słowach jest prawdy, przekonałam się 15 lat temu. Jeden niewinny trening sprawił, że zmieniłam pasję. Postanowiłam zrezygnować z narciarstwa i zostać snowboardzistką.

Pasja odkryta przez przypadek

Moja mama jest trzynastokrotną mistrzynią Polski w narciarstwie alpejskim, a ojciec instruktorem narciarstwa. Nic dziwnego, że dla mnie widzieli tylko jedną przyszłość: mistrzyni nart. Na śniegu od dziecka czułam się jak ryba w wodzie. Już w drugim roku życia szusowałam z mamą z Kasprowego. Nauczyciele w szkole sportowej w Zakopanem twierdzili, że jeśli się przyłożę, mogę nawet pobić rekord mamy. Aż kiedyś zobaczyłam fantastyczne widowisko: roześmianych chłopaków frunących po śniegu z przypiętą do nóg jedną szeroką nartą. Na stoku grała muzyka, a chłopaki w jej rytm szaleli na desce. Wyglądało to niesamowicie! To było to, o czym marzyłam: wysokie skoki, akrobacje i szybkie skręty. Pożyczyłam od jednego z nich deskę i spróbowałam. W jednej chwili zapomniałam, że miałam być narciarką...

Najważniejszy jest upór

Każdą wolną chwilę spędzałam, ucząc się snowboardowych ewolucji na śniegu. Niestety, rodzice nie podzielali mojego entuzjazmu. Na wieść o tym, że zamieniam narty na deskę, wpadli w rozpacz. Nie było dnia bez awantury. Na szczęście z natury jestem bardzo uparta. To pomaga w uprawianiu snowboardu, bo nie jest to sport dla mięczaków, ale dla tych, którzy kochają życie, szaleństwo i uwielbiają się bawić. Mam wielką frajdę, gdy zjeżdżam slalomem z dużą prędkością na jednej krawędzi. Zapewniam, że gdy już opanuje się technikę, zabawa jest na całego. Upadki? Nie ma co ukrywać: u początkujących zdarzają się co chwilę. Ja też, zanim uchwyciłam właściwy rytm, miałam poobijaną pupę. Ale upadki są cenną lekcją. Pomogły mi zrozumieć, że nie ma sytuacji, z której człowiek nie mógłby się podnieść. Snowboard nie jest trudny. Jeśli poczuje się, o co w nim chodzi, i przełamie pierwszy strach, nic nie będzie w stanie do niego zniechęcić. Najtrudniejszy moment to łapanie równowagi i utrzymanie się na desce. Snowboardziści utrzymują równowagę, balansując ciałem na przypiętej do stóp desce. Dla początkujących jest to trudne, dla mnie dzisiaj jest to coś tak naturalnego jak oddychanie. Ale oczywiście postępy w nauce zależą również od predyspozycji i kondycji fizycznej. Wytrenowane, sprężyste i rozciągliwe mięśnie pleców, nóg, brzucha, sprawiają, że nauka jazdy przychodzi o wiele łatwiej. Dlatego podczas wakacji, gdy nie ma śniegu, dużo chodzę po górach. Wysokość, rozrzedzone powietrze i wysiłek podwyższają wydolność organizmu, a przy okazji uczą cierpliwości. Chociaż szczerze powiem, że mimo starań nie należę do osób cierpliwych.

Nie lubię zimy!

15 grudnia skończyłam 28 lat. Czasem zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie była góralką. Mam przeczucie, że uprawiałabym wyczynowo inny sport. Może jeździectwo? To śmieszne, ale ja bardzo nie lubię zimy. Marzną mi ręce i stopy, a na buzi pękają naczynka. Snowboard to moje życie i coś, co potrafię robić najlepiej. Od kilku lat uczę snowboardu na AWF-ie w Krakowie, mam uprawnienia trenerskie. W tym roku zrobiłam kolejny krok i założyłam własną szkółkę. Snowboard jest sportem dla każdego. Przykładem są moi rodzice, którzy mają ponad 60 lat i właśnie nauczyli się jeździć na desce. Wkrótce naukę rozpocznie moja czteroletnia córeczka Jagódka. Jest małą sportsmenką na nartach jeździ już lepiej niż ja w jej wieku. Chciałabym, żeby jak ja pokochała snowboard. Bo nie ma piękniejszego sportu.











Reklama