Ostatnie lato postanowiliśmy spędzić ze znajomymi w Bułgarii, zwiedzając po drodze kilka krajów, które ciągle pozostają dla nas egzotyczne. Samochodowa podróż przez Czechy, Słowację i Węgry minęła szybko, krótkie przystanki na stacjach benzynowych, jakiś posiłek w przydrożnej restauracji.Żadnych cywilizacyjnych niespodzianek – nasza polska rzeczywistość w troszkę innym wydaniu.

Reklama

Kiedy więc późnym popołudniem znaleźliśmy się nad granicą rumuńską, zatrzymaliśmy się w węgierskiej miejscowości, którą od pierwszych liter nazwaliśmy z polska Berety, bo całej, kilkunastoliterowej nazwy - Berettyóújfalu - nikt nie był w stanie przeczytać. Zajechaliśmy do przyzwoicie wyglądającego motelu, gdyż po 8 godzinach podróży należał nam się odpoczynek.

Poza tym nie chcieliśmy ryzykować przekraczania granicy rumuńskiej przed wieczorem. Kto wie, co tam, po drugiej stronie zastaniemy? Co prawda w bagażnikach mieliśmy przygotowane koce, poduszki i zapasy jedzenia, ale póki co woleliśmy nocować po "naszej" stronie. Niby tam też jest Unia Europejska, jednak...

W recepcji, która była jednocześnie małym kantorkiem do obsługi przyległej restauracji, przywitał nas sporej tuszy, na oko 35-letni Węgier. Nerwowo pocierając kilkudniowy zarost, co wyraźnie pomagało mu w myśleniu, łamanym angielsko-niemieckim udało mu się z nami porozumieć i ulokować w pokojach. Perspektywa rychłej kąpieli nie nastrajała nas do targowania, więc zapłaciliśmy po 15 euro od łóżka. Zresztą, w jakim języku miałem się z nim targować?

Reklama

Łazienki były już wiekowe, sprzątaczka chyba ostatnio na urlopie, ale jakoś udało nam się skorzystać ze sfatygowanych pryszniców. Tylko zszarzałe motelowe ręczniki trzeba było zastąpić naszymi. Odświeżeni zasiedliśmy w altance otoczonej zielenią, aby z dowiezionych tak daleko zapasów spożyć kolację. No i stało się!

"Skoro jesteśmy na Węgrzech, to napijmy się jakiegoś wina. Zaraz skoczę" – zaproponowałem, a nasze żony skwapliwie przytaknęły.

W drodze do recepcji-kantorku żałowałem swojej nadgorliwości, bo zamarzył mi się kufel zimnego piwa, ale, tłumaczyłem sobie, że w kraju wina pić powinno się wino. Niech tak zostanie.

Reklama

Na półkach za plecami Węgra zobaczyłem martini, przegląd wódek, nalewek i koniaków.

"Wino" – zacząłem po polsku. "Bor" – dodałem po węgiersku dumny z tego, że kiedyś w Egerze nauczyłem się tego słówka. Mojemu rozmówcy zaświeciły się oczy i sięgnął ochoczo po... martini.

"Nie" – protestowałem. "Tokaj, egri bikaver" – wymieniłem sztandarowe napoje jego ojczyzny. Schylił się i wyciągnął z szafki kilka butelek. Był w nich jakiś słodki syrop, kwaśny tokaj furmint, no i znana bycza krew. Wziąłem do ręki czerwone wino. Wytrawny, rubinowy egri bikaver w cenie 5 euro pasował mi w zupełności.

Potem jednak porozumienie polsko-węgierskie całkowicie się skończyło. W żaden sposób nie mogłem wytłumaczyć, że chciałbym wino schłodzone. Że kiedy mówimy pokojowa temperatura wina to mamy na myśli najwyżej 18 stopni Celcjusza, a nie 28.

Węgier w końcu jednak domyślił się, o co mi chodzi, bo kręcąc głową i bezradnie rozkładając ręce, otworzył lodówkę, w której pokazał mi kilkanaście butelek wódki i... jedno schłodzone martini.

Tak więc tradycji stało się… niby zadość. Wieczorem w winiarskim kraju napiliśmy się wina, tyle że ciepłego. Może przyjąłbym to ze zrozumieniem i potraktował jako pojedynczy, przykry wypadek. Niestety, mam za sobą podobne doświadczenia z węgierskich czard w Egerze. Ta kolejna ciepła butelka wina potwierdziła tylko regułę.

W nocy zaś czara dopełniła się do reszty, kiedy trzeba było zasnąć na jakichś deskach przykrytych gąbką zamiast normalnego materaca.

Strzepnąwszy pył z sandałów opuściliśmy gościnnych bratanków i rano przekroczyliśmy rumuńską granicę. A tam - motele, pensjonaty, restauracje lśniące nowością i zapraszające umęczonych turystów. Nie muszę dodawać, że o wiele tańsze.

Kiedy zatrzymaliśmy się na kolejny nocleg w Transylwanii (oczywiście w pięknym, nowiutkim i stosunkowo tanim pensjonacie), po kolacji nie pytaliśmy o wino. W lodówce obok recepcji zobaczyliśmy oszronione butelki znanej europejskiej marki piwa. To zadecydowało o naszym wyborze.