Adam Jakubczak i Edyta Kos-Jakubczak oraz ich 12-letnia córka Kalina żeglują po Morzu Śródziemnym, Adriatyku oraz po Oceanie Atlantyckim. Mają trzy jednostki - jedną własną i dwie czarterowane. Zawijają do portów w Chorwacji, Grecji, Hiszpanii, Włoszech, Maroku... Przez całe tygodnie zdarza im się nie spotkać żadnego jachtu. Na swój pokład zabierają ochotników, którzy chcą spróbować swoich sił w żeglowaniu. W ten sposób zarabiają na życie. Pochodzą z Łodzi.

Magdalena Birecka: Nigdy w życiu nie żeglowałam. Nadaję się na Morze Śródziemne?

Kapitan Adam Jakubczak: Jasne, na łatwy rejs jak najbardziej.

Co to znaczy łatwy rejs?

Reklama

Kapitan Edyta Jakubczak: Rejs w łatwych warunkach, np. w Chorwacji. Spokojne morze, porty blisko siebie – godzina drogi między jednym a drugim. Możemy sobie wybrać, w którym porcie będziemy nocować. Dla mnie Chorwacja jest krajem najlepiej przystosowanym do żeglugi.

Reklama

AJ: W Europie.

EJ: Mam wrażenie, że na świecie. No dobrze, Stany Zjednoczone i Kanada, tam też jest sporo portów. Ale jednak nie w takim nasileniu. Nie z takim bezpieczeństwem.

AJ: Najpopularniejszy almanach na temat żeglugi w Chorwacji nazywa się „888”. Właśnie tyle portów jest na całym chorwackim wybrzeżu. W Polsce nad Bałtykiem jest ich może ze 12. A długość wybrzeża – co ważne, nie linii brzegowej, ale wybrzeża mierzonego na mapie „od linijki” – jest porównywalna. W Maroku, gdzie to wybrzeże jest porównywalne z polskim, porty są trzy.

Od czego to zależy?

Reklama

AJ: W Chorwacji te porty utrzymują kraj. Ich jakość i bezpieczeństwo powodują, że te porty się rozwijają, powstają nowe. A nasz Bałtyk jest trudny, nie ma zaplecza jachtów.

EJ: I sezon jest krótszy.

AJ: Polskie porty mają mniejsze szanse na to, by się utrzymać.

EJ: W Chorwacji w listopadzie chodziliśmy w krótkim rękawku i krótkich spodenkach. W sylwestra temperatura wody wynosi 19 stopni, w nocy jest 8 stopni, a w dzień – 22.

Nasz Bałtyk nie ma szans w starciu turystycznym z Morzem Śródziemnym?

AJ: Nie ma.

EJ: Ale coś za coś. W Chorwacji nie ma pięknych piaszczystych plaż – są w sumie trzy. W Polsce piasek na plażach jest cudowny.

AJ: Ale przejrzystość wody w Bałtyku jest taka, że jak się wejdzie do pasa, to już nie widzi się nóg. W Chorwacji tam, gdzie rzucamy kotwicę, a to jest głębokość kilkunastu metrów, widzimy każdą rozgwiazdę na dnie.

EJ: I wszyscy mówią: o Boże, jak tu płytko. A tam jest 10-15 metrów głębokości.

Będziemy jeździć na żagle do Chorwacji, a nie nad Bałtyk.

AJ: Polacy bardzo często zaczynają od Mazur. Uczą się pracy na żaglach na małych jednostkach, przy małych siłach, i w dodatku w niewielkiej odległości od portu, bo w godzinę zawsze uda się gdzieś dotrzeć. Kolejnym naturalnym krokiem powinna być właśnie Chorwacja z jej 1300 wyspami. Dzięki nim nie powstają fale – nawet przy silnym wietrze one mają metr-półtora wysokości. Takie same podmuchy na oceanie tworzyłyby sześciometrowe fale.

EJ: Poza tym Chorwacja dla Polaków jest wygodna językowo i kulturowo. Chorwaci płynnie mówią po angielsku. W tamtejszej telewizji nie ma dubbingu – filmy są emitowane z napisami. Dzięki temu oni są z tym językiem osłuchani i nawet ekspedientka w sklepie jest w stanie na podstawowym poziomie się porozumieć. Poza tym Chorwaci to tak naprawdę są Polacy. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale w V wieku naszej ery w czasie migracji oni dotarli do dzisiejszej Chorwacji z okolic naszego Krakowa. Naszym klientom zawsze tłumaczę, że jeśli chcą zrozumieć Chorwata, powinni o nim myśleć jak o naszym Góralu.

Czy to chorwackie bezpieczeństwo to jest właśnie pogoda i spokojne morze?

AJ: Zdaje się, że polskie MSZ w tym roku ogłosiło Chorwację najbezpieczniejszym krajem w Europie. Oni sami starają się nie angażować w konflikty, do których dochodzi dookoła. Wiedzą, że turystyka jest priorytetem, a takie zaangażowanie by jej zaszkodziło. Minusem takiego podejścia jest wygaszanie trudnych sytuacji. Dlatego nikt się nie dowiaduje o kolizjach jachtów. A jak w jednym miejscu znajdzie się na raz 700 tysięcy jachtów, to coś się musi wydarzyć.

EJ: W Chorwacji w razie wypadku nie opłaca się odpalać tratw ratunkowych – chociaż my musimy nauczyć tego naszych załogantów w ciągu ich pierwszych 24 godzin na jachcie. Wciśnięcie przycisku wzywającego pomoc sprawia, że wsparcie pojawia się po maksymalnie 30 minutach. Zazwyczaj jednak trwa to krócej niż właśnie odpalenie tratwy. W Polsce, choć teoretycznie powinno być tak samo, taki wynik jest nieosiągalny.

A gdzie początkujących byście nie wysłali?

AJ: Ocean, wybrzeże Maroka. Tam będziemy w styczniu.

EJ: By tam pływać trzeba być rozsądnym i mieć doświadczenie. Chociaż jest bardzo wielu doświadczonych polskich żeglarzy, którzy nie pływają tamtędy, bo się boją.

Czego?

EJ: Jest mało portów, dzielą je spore odległości.

AJ: Po drugie boją się kraju pozaunijnego. Takich odpraw, w czasie których wchodzi celnik, policja polityczna, policja portowa. Jeśli załoga nie jest przygotowana na to, że jacht będzie przeglądany, a paszporty mogą zostać zabrane do portowego sejfu, może się pojawić pewien – mówiąc łagodnie – dyskomfort.

EJ: Poza tym Marokańczycy nie mówią po angielsku, tylko po francusku. Generalnie Polacy, którzy płyną na Wyspy Kanaryjskie, wolą płynąć dłuższą drogą, bez zawijania do portu. Wybierają trudne warunki na morzu, które mają gwarantowane, niż stresującą sytuację w marokańskim porcie.

Mają rację?

AJ: My ten kraj widzimy na własne oczy, bywamy tam od siedmiu lat. Obrazy, które docierają na kontynent, w tym do Polski, są podpompowane. Tam jest inaczej niż w Europie, ale jednak bezpiecznie. Nigdy nie spotkaliśmy się tam z kradzieżą. Na początku tego roku spędziliśmy w Afryce, na lądzie, prawie dwa miesiące. Pierwszym miejscem, do którego szliśmy po pomoc, był meczet. Drugim – posterunek policji. Każdy przyjezdny ma tam nadawany numer, który pozwala go zidentyfikować na dowolnym etapie jego podróży. Oni wiedzą, w jakich portach i jak długo byliśmy, jaką trasą się poruszamy. Kiedy wypływamy albo wyruszamy, uprzedzają najbliższy posterunek na naszej drodze, że się zbliżamy.

EJ: Nasze przybycie jest dla nich wydarzeniem, czasem jesteśmy pierwszym jachtem od dwóch miesięcy. Jesteśmy dla nich taką samą atrakcją turystyczną, jak oni dla nas.

Jak wiele o nas wiedzą?

AJ: Polska jest dla nich cały czas krajem komunistycznym. Czechy, Słowacja, Ukraina, Polska – wszystko to im się zlewa. Rozmawialiśmy z człowiekiem, który do portu dotarł land roverem wartym kilkaset tysięcy euro, pytaliśmy go o to, jak kraj radzi sobie z dżihadem, z zagrożeniem terrorystycznym. Od w odpowiedzi zapytał: a jak wy sobie radzicie z Putinem? Widząc moje zdziwienie, wypalił: Wy do Putina macie kilkaset kilometrów, ja do dżihadu – kilka tysięcy. Dlaczego więc o to pytasz?

Chce pan powiedzieć, że Morze Śródziemne nie ma problemu braku bezpieczeństwa? Braku spokoju?

AJ: Te problemy się pojawiają, ale one się tasują. I nie chodzi tu tylko o samo wybrzeże. Mamy teraz kwestię Katalonii, która chce się oderwać od Hiszpanii. O niepodległości i własnej państwowości myśli Sahara Zachodnia. Ale kiedy zdarzyła się aneksja Krymu, Marokańczycy mówili nam: My to mamy u nas spokój, ale czy wy się nie boicie, że u was za chwilę będzie wojna, bo przecież to wszystko dzieje się tak blisko waszej granicy.

Czy w ostatnim czasie coś wzbudziło wasz niepokój?

EJ: Tam? Nie.

Żaden kryzys imigracyjny? Nic?

AJ: W naszych podróżach przecinamy trzy rejony, których bezpośrednio dotyczy sprawa imigrantów. Mówię o Sycylii i Sardynii, wybrzeżu Maroka oraz Gibraltarze i Ceucie (hiszpańska enklawa w Afryce – przyp. red).

EJ: Dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Dwa albo trzy lata temu w Wigilię grupa imigrantów przedarła się przez płot oddzielający Ceutę od Maroka. Byliśmy wtedy w Gibraltarze, czyli 70 kilometrów od Ceuty. 40 minut rejsu. Nasza załoga była totalnie spanikowana, były SMS-y, telefony do rodzin w Polsce. Tymczasem w samym Gibraltarze nie było widać niczego nadzwyczajnego, spokój, cisza. Kiedy zadzwoniliśmy do portu w Ceucie z pytaniem, czy możemy wejść i czy jest bezpiecznie, odpowiedziano nam: a co się stało? My nic nie wiemy.

AJ: Ceuta to dla imigrantów tak naprawdę pułapka. Bo choć należąca do kraju europejskiego, jest oddzielona od kontynentu morzem. A do tego, by z niej wyruszyć i się przeprawić, trzeba pokazać paszport. Dostanie się więc do niej nie daje nic albo niewiele. Zdarzyło nam się tam spotykać ludzi proszących o jedzenie, o wodę. Ale takich ludzi spotykamy też w Hiszpanii kontynentalnej, i nie są to imigranci, to są Hiszpanie.

EJ: Razem z kolegą przeprowadzaliśmy jacht z Sardynii na Sycylię. Wtedy nie miał on jeszcze widocznego z daleka różowego logo z nazwą. W pewnym momencie mieliśmy wrażenie, że płyniemy przez środek poligonu. Przed nami nagle pojawiło się siedem okrętów wojennych. Zaczęliśmy się obawiać, że wpłynęliśmy na zastrzeżony teren. Ale nie. Zaczęło się legitymowanie wszystkich jednostek, które również płynęły tą drogą: kapitan, narodowość, liczba osób na pokładzie, kiedy wyszedłeś z portu, kiedy wchodzisz, co wieziesz etc. Oddali strzały ostrzegawcze, kazali płynąć wolno, nie zmieniać kursu. Sami ustawili się z boku, obserwowali nas przez lornetki. Całe to legitymowanie odbywało się przez radio, na ogólnodostępnym kanale. Jeden ze statków odpowiedział im po angielsku, ale z wyraźnym arabskim akcentem. Wtedy okręty natychmiast ruszyły w jego kierunku.

AJ: Kiedyś tych kontroli było więcej, oni częściej wchodzili na pokład. Teraz tylko okrążają jacht i płyną dalej. Są bardziej zajęci. My jesteśmy poza pułapem potencjalnego zagrożenia.

W którym momencie to się zmieniło?

AJ: Dwa-trzy lata temu. Przy czym w portach poziom kontroli bezpieczeństwa się nie zmienił. Oni mają mnóstwo nowoczesnego sprzętu, ale niekoniecznie umiejętności i chęci. W Chorwacji, kiedy prosisz o pomoc, to ją na pewno dostaniesz. W Hiszpanii czy we Włoszech – nie wiadomo. Nie ma tam poczucia odpowiedzialności.

EJ: Od lat nic się nie zmieniło. Oni nadal bardzo często – przykro to mówić, ale są ignorantami. Dziwią się, że jesteśmy w Unii Europejskiej. Są święcie przekonani, że Polska to jest Rosja. A np. w hiszpańskiej Benalmadenie Rosjan boją się jak ognia.

Jak morze znosi ruch turystyczny? Nie czuje się zdewastowane?

EJ: Ja z morza nie widzę czegoś takiego. Owszem, są pasma śmieci np. w Albanii czy we Włoszech, ale one w tych miejscach były zawsze ze względu na prądy morskie. My staramy się tam nie pływać, żeby nie zassać śmieci do silnika.

AJ: Ale jednocześnie w Morzu Śródziemnym nadal żyje mnóstwo zwierząt. Spotykamy wieloryby, a delfinów rybacy nienawidzą, bo te słodkie ssaki wyżerają im ryby. Między Sardynią a Sycylią po dwóch godzinach z wędką mamy tuńczyka. Zmienia się za to środowisko samego wybrzeża, np. w Hiszpanii jest coraz więcej komarów. Coraz więcej też się tam buduje, czasem bez ładu i składu. Przykład: na wybrzeżu są – bo muszą być - światła portowe. Co z tego, kiedy tuż za portem stoi hipermarket, którego świecące logotypy te światła przyćmiewają. Problemem dla żeglarzy stają się połowy, które przenoszą się z dużych trawlerów na małe jednostki zarzucające nielegalne, nieoznaczone sieci. Łatwo się w nie zaplątać. Zupełnie inaczej jest w Afryce, gdzie łowi się wszystko i na wszystkim.

EJ: 30 mil od brzegu spotka pani człowieka z wędką siedzącego na napompowanej dętce od tira.

Czy na Morze Śródziemne wypuszczają się ludzie, którzy nie powinni tego robić, bo nie mają umiejętności?

AJ: Latem pewnie tak, zimą znacznie rzadziej. Dla nas zimowe warunki Morza Śródziemnego nie są bardzo trudne. Dla Włochów czy Hiszpanów to są warunki skrajne, oni wtedy nie wypływają. My zaś znamy Bałtyk, znamy Morze Północne. Ale z kolei nasza nonszalancja i przekonanie, że my sobie damy radę, powoduje, że dochodzi do poważnych zniszczeń i groźnych sytuacji.

EJ: Polaków postrzega się albo jako świetnych, albo jako szarżujących ryzykantów męczących jachty. Kiedyś zdarzyło mi się stać w porcie od tygodnia, gdzie mieliśmy wiatr prędkości 47 węzłów (ok. 100 km/h), na otwartym morzu było 60 węzłów. W takich warunkach nie można żeglować. Tymczasem do portu wszedł nieduży 11-metrowy polski jacht. Zaliczyli przewrotkę, ludzie mieli popękane żebra. W porcie aż się trzęśli ze stresu i zmęczenia. Kiedy ruszali, wydawało im się, że jak im wieje w plecy, to sobie poradzą. Kapitanowi było tak wstyd, że wyszedł z tego portu i przeparkował gdzie indziej.

AJ: Kapitan musi mieć twardą dupę. Jak wchodzi za ster, to nigdy nie wie, kiedy zza niego zejdzie. Tymczasem kapitanowie dają się załodze namówić na wyjście z portu w trudnych warunkach, bo załoganci chcą zobaczyć sztorm na własne oczy. Sprawdzić, czy wygląda jak w filmie. Po godzinie mają dość, ale nie wtedy już nie można wrócić. Poza tym jest coś, o czym się nie mówi – w takich sytuacjach nie obowiązuje ubezpieczenie. Nikt też nie wyruszy nam na pomoc w czasie sztormu, bo to naraziłoby ratowników. Pamiętam sytuację w przesmyku gibraltarskim, kiedy my zdążyliśmy rzucić cumy jeszcze w czasie okienka pogodowego, ale kiedy pogoda już się zepsuła, jednostka, która została na środku morza, nadała komunikat, że tonie. Dostała odpowiedź: zejdźcie na tratwy, musicie wytrzymać do rana, bo dopiero wtedy ktoś ruszy wam na pomoc.

Kiedy się schodzi na tratwy?

EJ: Stara szkoła mówi, że na tratwy się nie schodzi, a wchodzi. Dopóki jacht trzyma się na wodzie, zostaje się na nim.

AJ: Tratwa jest ostatecznością – jak przetrwać sztorm na dmuchanej łódce z daszkiem?

Boicie się sztormu?

EJ: W Grecji na Cykladach przeżyliśmy sztorm 12 w skali Beauforta. Byliśmy na wodzie, kiedy było 70 węzłów, czyli ponad skalą. Ktoś, kto wie, jak to wygląda, nie dopuści do powtórki takiej sytuacji. Nikt nie wygra z morzem i my nie mamy zamiaru prowokować morza.

AJ: Niestety jest tak, że planujemy lot na Marsa, ale pogody z 24-godzinnym wyprzedzeniem nie jesteśmy w stanie przewidzieć na sto procent. Przesunęliśmy tę granicę niewiedzy, ale nadal są fale, które są nieobliczalne, bo nie znamy ich konstrukcji.

Gdy kontaktowaliśmy się tuż przed publikacją tekstu, rodzina Jakubczaków stacjonowała akurat w porcie Almerimar w Hiszpanii i kierowała się w stronę Atlantyku.