Lima, Mercado de Surquillo 1

Każdy do przyjeżdża do Peru z pewnością zacznie swoją przygodę z krajem od wizyty w stolicy. Limę trudno nazwać jednak ładnym miastem. Jest raczej chaotyczna, zakorkowana i niezbyt urodziwa, a poza tym dość niebezpieczna. Wrażenie architektonicznego chaosu pogłębiają gęsto zabudowane biednymi, skleconymi z byle czego domostwa położone na wzgórzach. Prócz brudnych oceanicznych, w większości kamienistych plaż, gdzie można uprawiać surfing, trudno w stolicy Peru znaleźć coś malowniczego. Jest jednak jedna atrakcja, która wyróżnia Limę na tle całego kontynentu. To oczywiście jedzenie!

Reklama

Mnóstwo turystów odwiedza miasto tylko po to, żeby zrobić sobie wycieczkę po najlepszych restauracjach. Lima ma aż kilka, które zostały wyróżnione prestiżowymi gwiazdkami Michelina jak Central, Astrid y Gaston czy Maido. Wszystkie mieszczą się w prestiżowej dzielnicy Miraflores. Jednak tym, którzy chcą spróbować wspaniałych peruwiańskich specjałów i uniknąć całkowitego drenażu portfela, polecamy spacer na targ Mercado de Surquillo 1, który również znajduje się w dzielnicy Miraflores i gdzie zaopatrują się szefowie najlepszych limeńskich restauracji. Prócz uginających się od wszelkiego rodzaju tropikalnych owoców, warzyw i owoców morza straganów wewnątrz można znaleźć małe knajpki serwujące przepyszne jedzenie za rozsądną cenę. W menu oczywiście słynne ceviche, ale także inne specjały lokalnej kuchni, w tym oczywiście owoce morza, ale także rarytasy z peruwiańskiej Amazonii. Ponadto w każdą sobotę na targu odbywa się tematyczny festiwal kulinarny organizowany przez miejscowe kobiety. Przygotowują one dania z różnych regionów. Można spróbować mięs, ryb, zup czy deserów. Wszystko pyszne i w przystępnej cenie, jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość ze względu na długie kolejki.

Wydma Cerro Blanco

Reklama

Peru oferuje niezliczoną ilość cudów natury, w tym pustynie, Sechurę, Pacyficzną i Atacamę, które ciągną się między Pacyfikiem, a Andami przez cały kraj, od Piury na północy, po Tacnę na południu. Stąd też kilkakrotnie już organizowano tu rajd Paryż-Dakar, również i w tym roku. Pustynia pełna jest niezliczonych atrakcji w tym prekolumbijskich ruin, ale przede wszystkim niezwykle wysokich wydm. Najwyższa z nich Cerro Blanco znajduje się 20 km od słynnych geoglifów Nazca i osiąga wysokość 2080 m.n.p.m. Z Nazci organizowane są tam wyprawy samochodami z napędem na cztery koła, a amatorzy sportów ekstremalnych mogą z niej zjeżdżać na desce podobnej do snowboardu. Mimo dużej prędkości, którą rozwija się przy zjeździe raczej nie ma ryzyka, że się poobijamy, bo piasek jest miękki i bardzo drobny. Trzeba jednak zakryć ciało, bo można się poparzyć. Cerro Blanco to najwyższa wydma na świecie.

Shutterstock
Reklama

Winiarnie Ici

Wszyscy znają wina chilijskie i argentyńskie, ale mało kto wie, że produkuje je także Peru i są one o wiele lepsze, bo zdecydowanie bardziej wytrawne od chilijskich i argentyńskich. Najbardziej znane i naszym zdaniem najlepsze marki to Tacama i Intipalka, które zdobywały wielokrotnie międzynarodowe nagrody. Winnice skupione są wokół miasta Ica. Jest ich kilka, ale jeśli poszukujemy obsługi na europejskim poziomie warto udać się do Tacamy. To pięknie położona i utrzymana winnica pod Icą. Przyjeżdżając tu poczujemy się jak we Francji. Zobaczymy sielski krajobraz ciągnących się zielonych winnic. Możemy tu liczyć na profesjonalnie przygotowaną degustację, ale także prawdziwą ucztę w pięknie zaaranżowanej restauracji podającej specjały nowoczesnej peruwiańskiej kuchni w akompaniamencie produkowanych w Tacamie win od czerwonych i niezwykle wytrawnych, przez różowe, białe i musujące, a wszystko to okraszone pokazem tradycyjnego tańca Marinera.

Co prawda pełen posiłek z dodatkiem dobrych trunków nie jest tani, ale zdecydowanie wart swojej ceny. Obok restauracji znajduje się także sklep, gdzie możemy zakupić wszystkie wina wytwarzane w Tacamie. Do winnicy najlepiej dostać się z Ici taksówką, po wcześniejszym ustaleniu ceny z kierowcą, bo niestety nie dociera tu transport publiczny.

San Juan de Marcona

To małe miasteczko położone nad samym oceanem w odległości 80 km od Nazci. Raj dla miłośników dzikich zwierząt, nieopodal znajdują się bowiem dwa niezwykłe rezerwaty przyrody Punta San Juan i San Fernando. To habitaty pingwinów Humboldta, fok, rozlicznych gatunków ptaków. Przy odrobinie szczęścia można tu również zobaczyć niezwykle rzadkiego Kondora.

Marcona jest bardzo mało znana, ale zdecydowanie lepiej wybrać się tu, niż na osławione wyspy Ballestas w Paracas, gdzie dziesiątki turystów przypływających co chwila dużymi motorówkami odstraszają zwierzęta. W Punta San Juan zobaczymy pingwiny przechadzające się w grupach po plaży i wylegujące się na skałach foki. Można tu wejść tylko dwa razy dziennie w bardzo małych grupach. Do zwierząt nie wolno się zbliżać, więc najlepiej zabrać ze sobą lornetkę, chociaż można ją też pożyczyć od pracujących tu biologów.

Z kolei w San Fernando spotkamy liski pustynne i kondory, a także wiele innych gatunków zwierząt. Obydwa rezerwaty są mało znane i ściśle chronione przez państwo, dlatego to raj dla wrogów masowej turystyki. Odwiedzając je nie spotkamy nikogo więcej prócz zwierząt i towarzyszy podróży. Na koniec wycieczki warto wrócić do San Juan de Marcona, żeby skorzystać z uroków przepięknych piaszczystych plaż, z których wyrastają majestatyczne skały, jak na przykład skała nazwana przez miejscowych słoniem, ze względu na swój charakterystyczny kształt.

Morze co prawda nie zachęca do kąpieli ze względu na bardzo niską temperaturę wody, spowodowaną zimnym prądem Humboldta, ale widok zapiera dech w piersiach. Aby zobaczyć wszystkie atrakcje najlepiej zarezerwować wycieczkę w jedynym działającym w Marconie malutkim biurze podróży Marcona Travel, które można znaleźć na Facebooku. Prowadzi je starsze małżeństwo pasjonatów przyrody, a wycieczki nie są drogie. Do Marcony można dostać się odjeżdżającymi w zależności od ilości chętnych (w przybliżeniu co 15 minut) vanami z Nazci.

Park Narodowy Huascarán

A teraz coś dla miłośników górskich wypraw. Majestatyczne Andy rozciągają się przez cały kraj, ale naszym zdaniem, jeśli trzeba wybrać jedno miejsce, to zdecydowanie warto odwiedzić Park Narodowy Huascarán, z rozciągającym się nad nim, najwyższym szczytem w Peru o tej samej nazwie (6 768 m n.p.m). Oczywiście wejście na samą górę wymaga nie lada przygotowania i raczej zarezerwowane dla osób, które umieją się wspinać, ale amatorzy mogą zobaczyć przepiękne turkusowe jeziora i wdrapać się na 4500 m.n.p.m, by odwiedzić przepiękną Lagunę 69, spod której wspaniale widać ośnieżony szczyt Huascaránu.

W jeziorze można się wykąpać, chociaż woda jest lodowata. Temperatura powietrza panująca na tej wysokości również jest dość niska (latem ok 10 stopni Celsjusza). Wejście na lagunę jest dość strome i wymaga formy, jak również kilkudniowej aklimatyzacji na niższej wysokości ok 3000 m n.p.m., ale sam szlak jest dobrze przygotowany i można wejść bez specjalnego sprzętu. Wystarczą buty trekkingowe i przeciwdeszczowe ubranie, bo na samej górze często pada. Sama droga do laguny jest niezwykle malownicza, można z niej zobaczyć inne szczyty tzw. Cordillery Blanci – czyli łańcucha ośnieżonych szczytów, do którego należy Huascarán, jak również spływające z dużych wysokości wodospady.

Do parku można dostać się z pobliskiego miasteczka Huaraz, skąd organizowane są wyprawy do laguny. Do Huaraz z kolei regularnie jeżdżą autobusy z Limy. Warto kilka dni spędzić w miasteczku, żeby zasmakować lokalnego kolorytu i kuchni. W Huaraz zobaczymy tradycyjnie ubrane kobiety z charakterystycznymi okrągłymi spódnicami (cholitas pollera) i męskimi kapeluszami, zjemy lokalne danie Pachamanca (różnego rodzaju marynowane mięsa i warzywa zawinięte w liście ageratiny i pieczone w ziemi w gorących głazach). Czas spędzony w miasteczku pozwoli nam też się zaaklimatyzować. Przed wyprawą w góry warto kupić w aptece leki na chorobę wysokościową - tu nazywaną Soroche - i brać je już kilka dni przed wejściem, warto też pić herbatkę z liści koki, które mają właściwości rozrzedzające krew, co niezwykle pomaga, kiedy na dużych wysokościach brakuje nam tlenu.

Shutterstock