Bony mają przysługiwać osobom pracującym na umowach o pracę i zarabiających poniżej przeciętnego wynagrodzenia.

Program podniesie koszty dla pracodawców. Już teraz osoba zarabiająca połowę przeciętnego wynagrodzenia (w wyliczeniach przyjęto 2600 zł) jest obciążona podatkami i składkami w kwocie ponad 1200 zł, z których część jest ukryta po stronie pracodawcy. Łącznie z kwoty płaconej przez pracodawcę za taką osobę ponad 38 proc. to podatki i składki, co jest szóstym najgorszym wynikiem w OECD.

Wicepremier Jadwiga Emilewicz zapowiedziała nowy program bonów turystycznych o wartości 1000 zł na wakacje w Polsce.

Bony turystyczne miałyby przysługiwać osobom, które:

Reklama

- są zatrudnione na postawie umowy o pracę

Reklama

- zarabiają poniżej średniej krajowej

Koszt programu według wicepremier ma wynieść ok. 7 mld zł. Nie będzie on w całości finansowany przez państwo. Z pierwszych zapowiedzi wynika, że budżet państwa pokryje 90 proc wartości bonu, resztę natomiast mają zapłacić pracodawcy. W przyszłości proporcje mają się zmienić, w każdym wypadku jednak ostateczny rachunek zapłaci podatnik – albo w postaci wyższych podatków, by sfinansować wyższe wydatki budżetowe, albo w postaci niższej płacy, by sfinansować dodatkowe koszty po stronie pracodawcy.

- Program ma być skierowany do osób na umowach o pracę, co podniesie koszty dla pracodawców. Już teraz osoba zarabiająca połowę przeciętnego wynagrodzenia (w wyliczeniach przyjęto 2600 zł) jest obciążona podatkami i składkami w kwocie ponad 1200 zł, z których część jest ukryta po stronie pracodawcy. Łącznie z kwoty płaconej przez pracodawcę za taką osobę ponad 38 proc. to podatki i składki, co jest szóstym najgorszym wynikiem w OECD. Jeśli połowa kosztów nowego programu w przyszłości obciąży pracodawców, to opodatkowanie nisko płatnych etatów w Polsce będzie trzecim najwyższym w OECD. Za to pracownicy będą dostawali bon na 1000 zł, który będą mogli wydać zgodnie z wytycznymi rządu. Takim sposobem politycy będą mogli decydować, gdzie obywatele mają jeździć na wakacje - komentuje dr Aleksander Łaszek, główny ekonomista FOR.

Reklama

Zdaniem dr. Łaszka przerzucenie kosztów programu w przyszłości na pracodawców poprawi sytuację budżetu, ale zniechęci pracodawców do umów o pracę.

- Już w tej chwili umowy o pracę w Polsce dla osób o niskich dochodach są jednymi z najwyżej opodatkowanych i oskładkowanych w całym OECD. Przy założeniu, że w przyszłości bon byłby np. w połowie finansowany przez pracodawcę, oznaczałoby to, że miesięcznie od każdego etatu musiałby zapłacić dodatkowo prawie 42 zł. Ponieważ cały bon dla pracownika ma być przychodem, to ten będzie musiał od niego zapłacić podatek, a być może też składki ZUS. Przy założeniu, że wymagany będzie tylko PIT, łączny koszt etatu wzrośnie o prawie 56 zł miesięcznie (41,7 zł dopłaty przez pracodawcę i 14,2 zł PIT płaconego przez pracownika). Będzie to oznaczało, że opodatkowanie pracy osób o niższych dochodach będzie trzecim najwyższym w OECD, ale w zamian pracownicy będą dostawali bon. Tak wysokie opodatkowanie umów o pracę będzie jeszcze bardziej zachęcało pracowników i pracodawców do szukania tańszych alternatyw w postaci umów cywilnoprawnych czy samozatrudnienia - dodaje.

Zdaniem ekonomisty rządowy program nie jest odpowiedzią na obecne problemy branży turystycznej.

Branża turystyczna jest jedną z najbardziej dotkniętych przez pandemię COVID-19 oraz działania mające pandemię ograniczyć. Według ostatniego badania Centrum Monitoringu Sytuacji Gospodarczej nawet 30 proc. firm działających w tym sektorze już straciło płynność lub utraci ją w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Tymczasem zgodnie z zapowiedziami wicepremier Jadwigi Emilewicz bon przyznany w tym roku będzie ważny dwa lata, a program ma być kontynuowany w przyszłości. Dla firmy, która w tym momencie nie zarabia, dodatkowe przychody w przyszłym roku są bardzo małym pocieszeniem. Część firm skorzysta w tym roku, jednak trudno uznać to za efektywną odpowiedź na obecne wyzwania - komentuje Łaszek.