Wspólnie z Anną Zdanowską z Działu Edukacji napisałyśmy takiego syntetycznego ebooka poświęconego międzywojennym letniskom. Do jego stworzenia skłoniła nas pandemia. Kiedy ogłoszono pierwszy lockdown dla wielu osób problemem był zwłaszcza zakaz przemieszczania się i wyjazdów w dalsze podróże podczas wakacji. Natomiast sto lat temu spędzano lato w nieco inny sposób. I od kilku lat można zaobserwować w pewnym sensie ponowny rozwój czegoś co nazywamy mikroturystyką, czyli krótkimi wyjazdami w odległości do 100 km od miejsca zamieszkania. Pojawia się to jako trend w wypoczynku wakacyjnym, a obecnie pandemia po prostu wymusiła taki sposób spędzania lata – opowiadała PAP Zofia Rojek z Działu Opracowania Zbiorów Muzeum Warszawy.

Reklama

Zaś w dwudziestoleciu międzywojennym – jak podkreśliła – zwyczaj tzw. letniskowania, czyli wyjeżdżania na nawet miesięczne wakacje zwłaszcza pod Warszawę był niezwykle popularny. Miesięczny wyjazd do podwarszawskich letnisk był jednym z takich właściwie obowiązków klasy średniej i tzw. pracującej inteligencji. Było to też związane ze zmianą prawa pracy. Bo właśnie w dwudziestoleciu wprowadzono obowiązek miesięcznego urlopu dla pracowników umysłowych, po roku pracy. I ludzie szukali miejsca, gdzie mogliby spędzić tanio miesiąc i nie byłaby to Warszawa, więc padło na miejscowości podwarszawskie, znajdujące się zazwyczaj w promieniu ok. 50 km, gdzie czas można było spędzać w sposób bardzo podobny do współczesnego wakacjowania, czyli po prostu na odpoczynku - mówiła.

Jednak formy odpoczynku i sposoby w jakie realizowano różne założenia wakacyjne były nieco inne. Pamiętajmy, że przede wszystkim wówczas nie było żadnych technologii, do których jesteśmy obecnie przywiązani. Więc na pewno tamten odpoczynek był bardziej skupiony na kontakcie z naturą i kontaktach społecznych. Na letniska wyjeżdżano często całymi rodzinami. Wybór podwarszawskich miejscowości był także związany z faktem, że można było jednocześnie prowadzić np. sklep albo niewielki handel w Warszawie, połowę rodziny wysłać na letnisko i odwiedzać ich raz na jakiś czas – relacjonowała.

Podczas pracy nad ebookiem autorkom udało się dotrzeć do pamiętnika 12-letniego Felka Kuropatwy, który w 1937 r. spędzał wakacje w Falenicy. I niezmiernie się nudził. Ale równocześnie dokładnie opisał jak wyglądała jego codzienna aktywność, dzięki czemu wiemy co robiono na letniskach. Przede wszystkim cieszono się więc swoją obecnością i letniska tak naprawdę były miejscami, gdzie przenosiło się wówczas całe życie społeczne stolicy. Budowano tam dancingi, kasyna, małe restauracje, lodziarnie, cukiernie, z których niektóre ściągały wiele spragnionych wzajemnej obecności i rozrywek osób - powiedziała Rojek.

Reklama

Sport

Podczas pobytów na letniskach uprawiano aktywności sportowe. Grano np. w serso (gra polegająca na rzucaniu i chwytaniu niedużego wiklinowego kółka na kijek), warcaby, kąpano się w okolicznych rzekach i jeziorkach. Bardzo dużo czasu spędzano w podobny sposób jak my obecnie, czyli na plażowaniu, zabawie, jedzeniu w plenerze – podkreśliła autorka.

Czytałyśmy sporo prasy międzywojennej, udało nam się dotrzeć do ciekawych informacji, bo ta kultura letniskowania jest tam świetnie opisana. Były np. opisy jak samotni mężowie zostawiali rodziny na letniskach i mogli znów prowadzić kawalerski styl życia w Warszawie. Także o doborze stroju na letnisku. Jednym z najczęściej noszonych ubrań były tzw. pyjamy, w których można było przebywać tylko w obrębie willi aż do godz. 14. Później trzeba się już było koniecznie przebrać, ale i tak ta pyjama była czymś co stawało się najbardziej szykownym ubraniem na letnisku - opowiadała.

Obecnie wiele z ówczesnych letnisk znajduje się już w granicach Warszawy. Najbardziej popularnymi były Falenica i Otwock, które tak naprawdę powstały jako miejscowości letniskowe. Podobnie jak Międzylesie. Wcześniej nazywało się Kaczym Dołem, ale uznano, że to mało atrakcyjna nazwa na miejsce, gdzie można elegancko spędzać czas, więc ją zmieniono. Wiele z tych miejscowości letniskowych to były tzw. miasta-ogrody, które zakładano w Polsce na początku XX w. Letniskami były także Wawer, Wesoła i Anin, a także Wołomin, Garwolin i Urle, które nadal są miejscem letniego wypoczynku dla wielu osób z Warszawy – wymieniała Rojek.

Reklama

Mieszkanie

W ebooku piszemy również o koncepcjach higienicznych, które powstawały na początku XX w. i doprowadziły do tak dużego rozwoju letnisk. Pobyt na nich był bowiem uznawany za jeden z filarów zdrowego trybu życia. Oprócz ruchu i zdrowej diety, trzeba też było myśleć o kontakcie z naturą. Było to przede wszystkim związane z kryzysem mieszkaniowym w wielkich miastach i dużym zagęszczeniem osób w mieszkaniach. Dlatego możliwość wybudowania taniego domu na obrzeżach miasta, gdzie można było spędzać wakacje była bardzo atrakcyjna i przyczyniła się także do ogromnego rozwoju Warszawy i przedmieść – zauważyła.

Jednak w większości to były jednak drewniane domy, których część wynajmowana była przez osoby mieszkające w tych miejscowościach. Budowano też pensjonaty, o różnym standardzie od luksusowych po bardzo proste, dostępne dla osób z mniej zasobnym portfelem. W prasie kobiecej powstawało też wiele tekstów jak umilić sobie pobyt na letnisku, gdzie był niższy standard. Polecano by wszędzie rozkładać dywany i przynosić kwiaty, by ocieplić ten "okropny drewniany letniskowy dom". Mimo owych niedogodności letniska cieszyły się jednak dużą popularności, bo tylko nieliczni, najbogatsi mogli sobie pozwolić na wyjazdy zagraniczne – wyjaśniła Zofia Rojek.

Poradniki i przewodniki

W dwudziestoleciu wychodziły też poradniki i przewodniki związane z letniskami. Najsłynniejszym był "Przewodnik po uzdrowiskach i letniskach polskich" Czesława Rokickiego, w którym omawiał on jakie elementy są najważniejsze przy wyborze letniska. Wśród kluczowych kryteriów oprócz dostępności pensjonatów i infrastruktury turystycznej jak sklepy i lekarz, istotna była bliskość wody umożliwiająca kąpiel i plażowanie, ale też lasy gwarantujące możliwość odbywania zdrowotnych spacerów. Najbardziej popularne były też miejsca, gdzie można było łatwo dojechać. Często też uważano, że pobyt na letnisku leczy krystalicznym powietrzem i uznawano, że zaleceniem lekarskim jest wyjazd na letnisko, choć często chodziło po prostu o dobrą zabawę w gronie znajomych w innych "okolicznościach przyrody” – mówiła.

Wakacje letnie zaczynano planować z dużym wyprzedzeniem, już w styczniu czy lutym, by zarezerwować najlepsze miejsca. Były też porady jak robić zakupy na letnisku. Jednym z głównych zaleceń było robienie ich w mieście, bo na wyjeździe ceny były bardzo wysokie. Generalnie zalecano by na letnisko zabierać wszystko, bo często wynajmowane drewniane domy były puste. Przywożono więc meble, wyposażenie sanitariatów – do mycia i prania, a także kuchni, często zapasy produktów żywnościowych, zwłaszcza puszkowanych. Opcja wynajmu miejsca bez sprzętów i wyżywienia była najtańsza, a więc najbardziej popularna. W większości gazet pisano także o dresscodzie na letniska. Pojawiały się apele o czysty, schludny, ładny, nie połatany strój, by nie zostawiać byle jakich ciuchów na wyjazdy, ale też by nie przesadzać ze strojem – relacjonowała Rojek.

Ważnym elementem kontaktów międzyludzkich na letniskach były wzajemne odwiedziny, które oczywiście wymagały rewizyt. Kontakty społeczne były wówczas podstawową formą funkcjonowania. Ten obowiązek ich podtrzymywania niektórym jednak bardzo ciążył. Problemem były np. zbyt częste wizyty u jakiejś zaprzyjaźnionej czy spowinowaconej rodziny na letnisku. Było także wiele anegdot na temat letników miejskich i ich nieznajomości obyczajów wiejskich – podkreśliła.

Można powiedzieć, że ten trend letniskowania utrzymał się też po wojnie. W większości miejscowości letniskowych powstawały wielkie ośrodki połączone z konkretnymi zakładami pracy, instytucjami przemysłowymi. Także kwatery prywatne cały czas funkcjonowały. Mam też wrażenie, że obecnie możemy obserwować renesans, powrót do takiego wypoczynku w pobliżu miasta, łatwo dostępnego, gdzie można dojechać także transportem publicznym, co jest ważne w przypadku takiej odpowiedzialnej turystyki. Warto się zastanowić czego tak naprawdę oczekujemy, bo często te same aktywności co zagranicą możemy z powodzeniem realizować w promieniu 50 km od Warszawy – dodała Rojek.