Nie był to mój pierwszy wyjazd na Bliski Wschód, więc byłem przygotowany na odmienność kulturową i klimatyczną. Jednak co innego wiedzieć, a co innego przeżyć najpiękniejsze w polskiej tradycji święta. Tym bardziej że mogłem na własnej skórze odczuć, co przeżywała Święta Rodzina – z górą dwa tysiące lat temu.

Reklama

Tak jak wielu turystów czy pielgrzymów przybyłem do Betlejem drogą lądową. Istnieje sporo biur podróży organizujących takie wyprawy z terenu Jordanii lub Egiptu – głównie dzięki tanim czarterom do kurortów nad Morzem Czerwonym lub Ammanu. Niestety, organizatorzy coś tam przeoczyli i między innymi dla mnie zabrakło miejsca w hotelu. Mogłem się więc wczuć w rolę świętego Józefa, choć na szczęście nie miałem pod swoją opieką kobiety ciężarnej. O tej porze roku nie dość, że zmrok zapada szybko, to jeszcze robi się dość chłodno. Niestety, także w pokojach nawet niezłych hoteli, które raczej przygotowane są na letni skwar i klimatyzację, bywa zimno niczym w stajence.

Turyści wracają powoli

Na szczęście na terenie Autonomii Palestyńskiej nie było już problemów z noclegiem. Poza okresem przedświątecznym (warto pamiętać o także o datach kościoła prawosławnego) hotele stoją puste. To skutek intifady zakończonej ledwie kilka lat temu.

Reklama

Turyści raz zrażeni do miejsca konfliku wracają powoli. Więcej jest pielgrzymów dla których jest to duże przeżycie religijne. Osobiście na ulicach Betlejem czułem się całkiem bezpiecznie nawet po zmroku. Ba! Kiedy w tłoku nie zauważyłem słupka i wywinąłem orła, chyba z pięciu Palestyńczyków podbiegło, by mnie podnieść (może ze względu na gabaryty). W wielu krajach, nie tylko w basenie Morza Śródziemnego, w takim przypadku nie znalazłbym przynajmniej portfela, o rzeczach z plecaka nie wspominając. Tu dostałem nawet drobne monety, które mi wypadły z kieszeni.

Początkowo niektórzy turyści mają dyskomfort, widząc uzbrojone patrole na ulicach. Po kilku dniach nie zwracamy na nie uwagi. Za to trzeba zachować choć odrobinę instynktu samozachowawczego. Widziałem grupę usiłującą przejść zamkniętą chwilowo trasę (przejazd jednego z polityków) i kłócącą się z wojskowymi. Tu lepiej nie wymachiwać rękami przed kimś, kto ma broń. Szczególnie jeśli jest w nas wycelowana...

Niezbyt cicha noc

Reklama

Jeżeli nie jesteśmy w jednej z polskich grup pielgrzymkowych, to wieczerza wigilijna może przynieść rozczarowanie. Kolacja nie wyróżniała się niczym szczególnym. W menu znalazł się indyk, baranina i sałatki. Żadnej kapusty czy karpia w galarecie (lub choćby po żydowsku). Na szczęście prawie wszyscy pamiętali o opłatku, a któraś z dziewcząt wzięła nawet barszczyk czerwony w proszku. Zamiast choinki – przystrojone światełkami palmy. Nic więc dziwnego, że wieczerza nie trwała długo. I tuż po pierwszej gwiazdce ruszyliśmy do centrum Betlejem. Podobnie zresztą jak wszyscy mieszkańcy i turyści, którzy tu przybyli. Główna ulica – jakżeby inaczej ul. Żłóbka – zatłoczona była już od wczesnych godzin wieczornych. Wszyscy szli w stronę Bazyliki Narodzenia czy raczej głównego placu – także nazwanego mianem Żłóbka. Zwykle w Wigilię odbywa się tu koncert kolęd. Zespoły przyjeżdżają z różnych stron świata, więc czasem jest to jedyna okazja, żeby wysłuchać kolęd po chińsku czy koreańsku. Na dźwięki z głośników nakładają się pokrzykiwania i zachęty handlarzy pamiątek i dewocjonaliów. W tę kakofonię wplata się intensywny aromat bliskowschodnich obwoźnych garkuchni. To zupełnie inaczej niż zapowiadały zwykłe wyobrażenia o tym miejscu ukształtowane choćby przez europejską tradycję szopek bożonarodzeniowych.

Bożonarodzeniowa wieża Babel

Jednak tej nocy najważniejsza jest pasterka. Jest ona transmitowana na cały świat, ale niestety nie zawsze na plac Żłóbka. Cudem udało mi się zdobyć zaproszenie, jeszcze trudniej – mimo wejściówki – przebrnąć przez kordon ochroniarzy. Ale dotarłem szczęśliwie do słynnych Drzwi Pokory. Tak nazwano wejście zmniejszone tak, by do świątyni nie wjeżdżali rycerze na koniach. Drzwi są tak niskie, że każdy dorosły (i co bardziej wyrośnięta młodzież) musi się głęboko skłonić, aby wejść. O dziwo, zaraz po wejściu zrobiło się pusto. To dlatego, że Bazylika Narodzenia jest prawosławna. Grecy, którzy się nią opiekują, szykują się na święta dopiero za dwa tygodnie. Labiryntem przejść i korytarzy dochodzę do zatłoczonego kościoła św. Katarzyny. Tu gwar nie mniejszy niż na zewnątrz. W czasie mszy odprawianej po łacinie (kazanie po arabsku i po francusku) trwa prawdziwa wędrówka ludów, rozmowy towarzyskie pod ścianami, dzwoniące telefony komórkowe ochroniarzy, pikające autofocusy przemyconych aparatów... Trzeba doprawdy umieć się wyłączyć. Ale warto było. Kiedy pod koniec mszy kościół opuścił prezydent Autonomii Palestyńskiej wraz ze swoją ochroną, napięcie opadło i zrobiło się naprawdę świątecznie. „Cicha noc” zaśpiewana w oryginale przez międzynarodowy chór, do którego dołączył się każdy w swoim języku, pozostanie mi na długo w pamięci.

Aby zobaczyć film pokazujący Betlejem, kliknij tutaj