Ile wycieczek oprowadziłaś w tym roku?
Zero; ostatnie zlecenie przewodnickie miałam w grudniu. Dawno, biorąc pod uwagę, że to moje podstawowe źródło dochodu. Co gorsza, to zajęcie sezonowe, bo pracuję przede wszystkim od marca do października.
Czyli sezonu jak nie było, tak nie ma?
Jest bardzo źle. Koledzy i koleżanki, którzy pracują z grupami szkolnymi (ja obsługuję turystykę przyjazdową, po angielsku głównie) potrafią mieć dopiero trzecią od początku roku. Trze-cią gru-pę! W poprzednich latach w czerwcu nie mieliby już jak jej wcisnąć. "Kto weźmie, ten i ten dzień, bo się nie wyrobię” - można było codziennie czytać na branżowych forach. Teraz, jak wynika z ankiety przeprowadzonej na facebookowym forum branży turystycznej – zrzeszającym ponad 3,4 tys. osób – ponad 1 tys. osób straciło od 80 do 100 proc. przychodów. Już nawet nie mówimy o ich dochodzie. Tragedia!
MEN zapewnia tymczasem, że idzie ku dobremu. Ministerstwo właśnie pochwaliło się, że kuratorzy już zatwierdzili 17 tys. wyjazdów i półkolonii, a skorzysta z nich 561 tys. uczniów.
Wszystko to zapewne prawda. Problem polega na tym, że w obecnej sytuacji organizatorzy wyjazdów zbiorowych raczej rezygnują z odwiedzania obleganych miejsc turystycznych, a co za tym idzie z korzystania z usługi przewodnickiej na miejscu. Oczywiście, zdarzają się chwalebne wyjątki, ale mimo wszystko ludzie się boją i nie ma się temu co dziwić. Różnie jest też z wejściami do obiektów, bo w wielu miejscach jest problem z oprowadzaniem przez zewnętrznych przewodników ze stosownymi uprawnieniami; zresztą i tak przy ograniczonej liczbie uczestników.
Jeśli nie wyjazdy szkolne, to może chociaż bon turystyczny pomoże? Resort rozwoju zapewnia, że można z niego korzystać już od 1 sierpnia.
Owszem, pomoże, ale tylko wybranym grupom, przede wszystkim oferującym noclegi. Oni już się zaczęli odbijać od dna. Kilka dni temu wróciłam znad morza, gdzie – podobnie jak w Zakopanem, skąd pochodzę – są dzikie tłumy. Na marginesie: nikt nie zwraca uwagi na zalecenia związane z pandemią. Osoby w maseczkach w tak zatłoczonym miejscach jak Krupówki można policzyć na palcach jednej ręki.
Bon pomoże także restauratorom – zwłaszcza, że zdarzają się przypadki, chętnie zresztą nagłaśnianie przez media, że rachunek za rybę może sięgnąć nawet i 200 zł, choć to szczęśliwie są raczej incydenty.
Ale na odbicie nie mogą za bardzo liczyć firmy transportowe, wielu Polaków wybierze dojazd własny. Dla pilotów i przewodników nadal nie będzie zleceń, bo ich usługi w ogóle uznawane są za drogie. Nawet jeśli kosztują około 250 zł za 3-4-godzinne oprowadzanie po polsku. Biuro, z którego mam najwięcej zamówień, na początku pandemii wysyłało maile, odwołując pojedyncze wycieczki, ostatnio dostałam wiadomość: "Przepraszamy, wszystko jest poodwoływane do końca roku”.
I to dlatego piszesz w jednym z postów na FB, że "polska turystyka leży i kwiczy”.
Tak! Bo w tej chwili nie ma pomocy dla polskiej turystyki jako całości. A przecież to bardzo szerokie pojęcie! To nie tylko hotelarze i restauratorzy, to także firmy transportowe oraz piloci i przewodnicy, ale przede wszystkim biura podróży, organizujące zarówno wyjazdy, jak i przyjazdy do Polski. Także te małe, które lada chwila też będą musiały oddać klientom zaliczki za wycieczki niezrealizowane z powodu koronawirusa. Mogły się z tym wstrzymać 180 dni, co oznacza, że przez ten czas rząd kredytował biura za pieniądze klientów. Problem w tym, że bardzo często nie mają nadal skąd wziąć tych środków, bo wciąż nie zarabiają. Dodatkowo hotele, zwłaszcza na początku, robiły problemy ze zwrotem zaliczki.
Ale może być jeszcze gorzej, na wrzesień przypada też odnawianie gwarancji ubezpieczeniowych przez biura podróży…
Nałożenie terminów może jeszcze tylko pogłębić kłopoty biur z płynnością finansową.
Na ile w tej sytuacji pomocny może się okazać kolejny pakiet pomocowy rządu?
Nie bardzo, o ile w ogóle rząd się nim zajmie jeszcze w sierpniu. Początkowo kolejną tarczą dla branży miano się zająć 22 lipca, ale termin ten został przesunięty. Wiadomo jak na razie, że w grę wchodzi ewentualne trzymiesięczne zwolnienie z opłacania składek ZUS, może też postojowe. Ale to ostatnie nie jest już takie pewne, bo jak powiedziała pani wicepremier, "rząd nie jest respiratorem dla turystyki”.
Poza tym, nawet jeśli pomoc zostanie przegłosowana, to rodzi się pytanie, kiedy realnie zobaczymy te środki. Jesień, końcówka roku… to bardzo późno. Wtedy już nie będzie o czym dyskutować. Część krajowych biur upadnie, głównie te mniejsze. Niewykluczone też, że ich miejsce zajmą biura niemieckie, lepiej wspierane przez tamtejszy rząd. Ba, polskie biuro nawet jeśli przetrwa, nie będzie mogło przecież tak mocno obniżać cen i dawać takich promocji, jak zrobią to firmy zza naszej zachodniej granicy.
Niemcy zagrożą polskiej turystyce – to próbujesz powiedzieć?
To zbyt mocne stwierdzenie. Bliżej jest mi do powiedzenia: "To nasz rząd zagraża już teraz polskiej turystyce”. (po chwili). Choć nie, to zbyt przejaskrawione. To może inaczej: "Polski rząd nie do końca rozumie polską turystykę i nie wie, jak ją wspierać”. W praktyce oznacza to, że nie tylko powstanie luka, którą zagospodaruje zagraniczny kapitał, najpewniej niemiecki., ale też to, że siłą rzeczy i dla nas – czynnych zawodowo przewodników i pilotów – ofert pracy będzie jeszcze mniej. Przecież część niemieckich biur ma sprawdzonych partnerów na miejscu. Tam. U siebie. A że to dobrze wykształcona grupa, to włada wieloma rozmaitymi językami. Także polskim. Jaki problem zamówić u nich także usługi przewodnickie?
Poza tym od czasu deregulacji przewodnikiem może zostać każdy, kto ma skończone 18 lat, średnie wykształcenie i nigdy nie był karany. Co więcej, nie trzeba już mieć tzw. papierów marszałkowskich, żeby móc oprowadzać po danym mieście. Czytaj: piloci już teraz stają się przewodnikami. Tak jest taniej. "Pilotowi i tak się płaci dniówkę, więc dorzuci mu się coś górką za >zrobienie miasta<. Wiadomo, przy ostrej konkurencji kto da najmniej za jak najwięcej, ten wygrywa”, takie jest myślenie w branży. Mało tego, nie ma w Polsce przepisów chroniących nasze interesy. Tak, jak dzieje się to np. w Grecji. Tam obecność przewodnika jest obowiązkowa. Nawet jeśli ten nic nie mówi!
Jak w tej sytuacji branża może przetrwać?
Jak kogoś stać na przeczekanie, to spróbuje. Ale ile jest takich firm?! Zwłaszcza, że mówimy nie o trzech miesiącach, jak uważano na początku pandemii, ale o całym roku. Można oczywiście spróbować zawiesić działalność, ale to możemy zrobić głównie my – przewodnicy i piloci, bo jesteśmy na samozatrudnieniu. Choć i tu uwaga! Wtedy może już nie będzie dla nas żadnej pomocy, bo przecież ona dotyczy tylko tych, którzy nadal funkcjonują – taka sytuacja miała miejsce z poprzednią tarczą…
Jesteś pod ścianą – jaki masz teraz plan, co planujesz robić, gdzie pracować?
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że utrzymamy się wraz z mężem z jego pensji. Mogę więc sobie pozwolić na przeczekanie do kolejnego sezonu; ewentualnie poszukam zleceń niezwiązanych z turystyką. Inni z branży, z którymi rozmawiam, nie mają już takiego szczęścia. Chwytają się wszystkiego. Koleżanka stara się o grant. Wielu, zważywszy na znajomość języków, przerzuciła się na tłumaczenia – jeśli są. Część kolegów machnęła ręką i pracuje na budowie, to ci młodsi. Starsi – poszli do biur, sklepów spożywczych albo np. do szkół. Choć w tym ostatni przypadku to kłopot, bo sezon turystyczny to nierzadko już marzec, a to przecież jeszcze cały czas rok szkolny. Nie jest łatwo, bo nie tylko przewodnicy i piloci szukają teraz zatrudnienia.
A najstarsi?
Oni z kolei szczęśliwie poprzechodzili już na emeryturę.