"Pirania na kolację", czyli w 1405 dni dookoła świata [GALERIA]
1 Pani HR-owiec, 25 lat. Pan architekt, 26 lat. Magda i Tomek. Pewnego piątku, w drodze do pracy, postanawiają zupełnie zmienić swoje życie.
Media / Tomasz Bogusz
2 Sprzedają wszystko, co nadaje się do sprzedania, biorą ślub i wyruszają w podróż, aby spędzić miesiąc miodowy, a raczej cztery miodowe lata. Plan jest prosty: po pierwsze – spontaniczność, po drugie – tanio.
Media / Tomasz Bogusz
3 Magda Bogusz i Tomek Bogusz przemierzyli prawie cały świat. Ich podróż trwała dokładnie 1405 dni, a zaczęła się 14 lipca 2010 roku na lotnisku w Warszawie, gdzie, z biletem w jedną stronę, polecieli do Stanów Zjednoczonych.
Media / Tomasz Bogusz
4 Byli na 4 kontynentach , w 27 krajach. Przebyli 700 mil autostopem, 8 000 mil samochodem, 14 000 kilometrów autobusem, 21 163 kilometry motorem, 8200 mil morskich żaglówką i 5 324 kilometry rowerami.
Media
5 Trochę stopem, a później zardzewiałym samochodem przejechali Stany Zjednoczone.
Media / Tomasz Bogusz
6 W Meksyku stali się gringos i zrozumieli, że nie wszyscy na świecie mówią po angielsku, w Gwatemali uczyli się więc hiszpańskiego.
Media
7 W Kolumbii kupili motor, którym jechali przez Ekwador, Peru, Boliwię i Chile, w ten sposób dotarli aż do Patagonii.
Media
8 Przez następne kilka miesięcy żeglowali jachtostopem po Pacyfiku.
Media
9 Odwiedzili Indian Kuna na archipelagu San Blas, później Galapagos, Tahiti, Bora Bora, Fidżi, Vanuatu.
Media
10 W Australii pracowali, aby zarobić na podróż po Azji.
Media
11 W Tajlandii kupili rowery i przez Kambodżę, Laos i Chiny, aż do Hongkongu przejechali na dwóch kółkach.
Media / Tomasz Bogusz
12 Ostatecznie dotarli do Nepalu, trzy miesiące spędzili w Himalajach. Pod Everestem poczuli, że czas powrócić do kraju, i po blisko 4 latach wrócili do Polski.
Media
13 Ich blog z2strony.pl, na którym dzielą się wrażeniami z podróży, został Blogiem Roku 2013.
Media
14 "A gdyby tak zmienić coś w swoim życiu? A gdyby tak zmienić wszystko, przewrócić poukładany świat do góry nogami? Nie iść na żadne kompromisy. Rzucić pracę, sprzedać, co tylko da się sprzedać i nie przejmować się zbytnio tym, co będzie za rok czy dwa. Uwolnić się od tej rutyny i przewidywalności, od tego schematu, kredytów, kariery, rachunków. Doskonale wiedziałam, jak to zrobić, musiałam jeszcze tylko przekonać Tomasza" – początek książki
Media / Tomasz Bogusz
15 Magda Bogusz – rocznik ‘83, dziennikarka, politolożka oraz ekonomistka, żona i matka uzależniona od poznawania ludzi i odkrywania miejsc, zakochana w świecie. Szczęśliwe dzieciństwo spędziła na Lubelszczyźnie w miasteczku Łuków, obecnie mieszka w Gdańsku. Choleryczka, nałogowa wielbicielka czekolady, miłośniczka gór i słońca. Była pełnoetatowym pracownikiem korporacji, kelnerką w restauracji w Sydney, statystką w filmie bollywood, wolontariuszką w hospicjum. Współautorka bloga podróżniczego z2strony.pl, który został Blogiem Roku 2013 w kategorii Podróże, był nominowany do nagrody Trzy Żywioły oraz otrzymał tytuł Blog of Gdańsk 2014.
Media / Tomasz Bogusz
16 FRAGMENT KSIĄŻKI "PIRANIA NA KOLACJĘ": Ruch na ulicy był przerażający. Musieliśmy przejść na drugą stronę jezdni, by dostać się do hotelu, ale nie bardzo wiedzieliśmy, jak to zrobić. Nasze podstawowe wykształcenie w tym temacie podpowiadało, że pasy są dla pieszych, podobnie jak zielone światło umieszczone przed nimi. Tylko że w Rangunie było trudno i o pasy, i o zielone światło, a kiedy już się znalazły, to auta nie miały wcale zamiaru na nie reagować, zmniejszyć prędkości, a tym bardziej zatrzymać się i ustąpić pierwszeństwa czekającym na swoją kolejkę turystom. Serce podchodziło mi do gardła za każdym razem, gdy musiałam przebiegać przez birmańską ulicę. Mocno ściskałam rękę Tomasza i zamykałam oczy, mając do niego pełne zaufanie. Kiedy czułam mocne szarpnięcie dłoni i słyszałam z jego ust: – Teraz! – zaczynałam biec z prędkością, której nie powstydziłby się żaden olimpijczyk...
Media
17 ...Po dziesięciu miesiącach pracy w Sydney znowu mogliśmy wyruszyć w drogę. Samolotem dostaliśmy się do Azji. Portfel, jak nigdy dotąd w naszej podróży, wypełniony był australijskimi dolarami na tyle, że nie musieliśmy już liczyć każdego centa. Co prawda nie było nas stać na wydumane szaleństwa, ale przynajmniej nie musieliśmy się martwić, za co kupimy jutro śniadanie. Choć dwa dni spędziliśmy w stolicy Tajlandii, Bangkoku, na załatwianiu wiz do Birmy, to jednak dopiero po wylądowaniu w Rangunie otworzyliśmy szerzej oczy i zaczęliśmy się bliżej przyglądać Azji. Z czystego, bogatego Sydney przenieśliśmy się do egzotycznego miasta azjatyckiego, które rządziło się własnymi prawami. Wszystko było dla mnie nowe, zaskakujące, czasem przytłaczające, zabawne, smutne, jednocześnie zachwycające i przerażające. Pierwszy raz w życiu byłam w Azji...
Media / Tomasz Bogusz
18 ...Hotel White House znajdował się w małej uliczce, na tyle daleko od głównych alei, że nie było słychać miejskiego gwaru, ale też na tyle blisko, by w ciągu kilkuminutowego spaceru znaleźć się w centrum azjatyckiego zamieszania. Kolonialne budynki, pamiątka po Brytyjczykach, były zaniedbane, obdrapane, zaatakowane przez wilgoć. Pod grubą warstwą brudu i grzyba można było jednak ciągle dostrzec urzekającą architekturę. Chodniki zastawione straganami z produktami wszelkiej maści. Zapachy kurkumy, kolendry i kminku mieszały się z zapachem spalin. Gwar przechodniów i nawoływania sprzedawców przenikały się z dźwiękiem klaksonów i rozklekotanych silników samochodów. Birmańskie chodniki pełne były kobiet i mężczyzn w longyi, tradycyjnych cienkich spódnicach, które przy tamtejszych upałach wydawały się być najwygodniejszym ubiorem...
Media / Tomasz Bogusz
19 ...Na birmańskich chodnikach walały się stosy śmieci, spod których wyglądały czerwone plamy. Jakby tym wszystkim ludziom ciągle leciała z palca krew, która kapała na ziemię pozostawiając czerwone kleksy. Były to ślady po betelu, który zawinięty w zielone liście Birmańczycy namiętnie żują, a potem plują nim gdzie popadnie. Podobno betel pobudza, dodaje energii, ma właściwości lecznicze, zabija pasożyty i odkaża prze- wód pokarmowy, ale też barwi ślinę i zęby na czerwono. Na jednym ze stoisk z ulicznym jedzeniem, od kobiety z uśmiechem w kolorze bordo, która bez wątpienia była wielką miłośniczką betelu, kupiliśmy smażony ryż z warzywami. Był serwowany nie na papierowym talerzu, plastikowej tacce czy w styropianowej miseczce, a w malutkim foliowym woreczku. Przemiła pani kazała nam usiąść przy jednym ze stojących obok niej plastikowych stolików, a raczej stoliczków z krzesełeczkami. Szczupli i raczej umiarkowanego wzrostu Azjaci nie widzieli problemu w siedzeniu przy mebelkach prze- znaczonych dla przedszkolaków. Ale rosłemu chłopu z Europy kolana podciągnięte pod same oczy mogłyby lekko przeszkadzać w spożywaniu posiłku. Jeśli w ogóle zmieściłby na krzesełku swój tyłek. Ja, z moimi biodrami, też łatwo nie miałam. Musiałam przysiadać jednym bokiem, upychać tłuszcz w dziurę pod oparciem, a potem lekko się obrócić, żeby drugi pośladek wpadł w dziurę pod przeciwnym oparciem. Na odchodnym wzięliśmy lokalną coca-colę, która podobnie jak makaron została przelana do foliowej torebki. Całe szczęście, że dali nam też słomkę...
Media / Tomasz Bogusz
20 ...W Shwedagon Paya, czyli najświętszej pagodzie dla birmańskich buddystów, do której dotarliśmy po południu, panował spokój, cisza i duchowe uniesienie. Niezwykły kontrast dla azjatyckiego szaleństwa, które toczyło się poza murami świątyni. Moją uwagę przykuła młoda dziewczyna; miała piękne, naturalnie czerwone usta, a twarz pokrytą żółtą thanaka. Tę kremową maź na swoich twarzach miewają także mężczyźni i prawie wszystkie dzieci. Spacerowaliśmy boso dookoła błyszczącej złotem stupy, przed którą w skupieniu modlili się wierni. Duchowemu uniesieniu towarzyszył zapach palących się kadzideł i kojący dźwięk delikatnych dzwoneczków, a w pewnym momencie także soczyste, głośne charczenie jednego z mężczyzn. Moje ucho momentalnie wychwyciło ten dźwięk, a oczy automatycznie powędrowały w jego kierunku. Mężczyzna klęczał pośrodku innych wiernych, miał jednak tę przewagę, że obok niego była kratka, pod którą najwidoczniej ukrywała się studzienka. Mężczyzna bez najmniejszego skrępowania włożył pół ręki do gardła, by wycharczeć i oczyścić się z wszelkiej flegmy, która mu tam zalegała. Byłam jedyną osobą, która się skrzywiła, na twarzy której pojawiło się swego rodzaju obrzydzenie. Tomasz się śmiał, powtarzając: – Przyzwyczajaj się, to jest Azja. W takich chwilach, żeby nie zrazić się totalnie do otoczenia, przypominałam sobie to, co powiedział nam Marek Lenarcik mieszkający od kilku lat w Birmie: – Birmańczycy, kiedy już przestaną pluć, charchać i bekać, okazują się ciekawymi ludźmi, wartymi głębszego poznania...
Media / Tomasz Bogusz
21 Z Rangunu uciekliśmy po dwóch dniach. Wsiedliśmy w nocny autobus, by nad ranem być w Kalaw. Stamtąd mieliśmy wyruszyć na kilkudniowy trekking w kierunku Inle Lake, ale niestety Tomasza dopadła gorączka. Nie był w stanie podnieść się z łóżka, pocił się i trząsł jak galareta. Zaczęłam podejrzewać najgorsze, że to na pewno malaria. Dowiedziałam się, że w Kalaw jest coś w rodzaju przychodni, punktu medycznego, gdzie przyjmował lekarz. Poszliśmy tam. W drewnianym parterowym budynku było kilka pomieszczeń. W korytarzu stały trzy drewniane krzesła, a obok nich pałętały się dwa psy, które po chwili zdecydowały się na miłość..
Media
22 ...Tomasz wszedł do jednego z pomieszczeń, w którym nie było nawet drzwi, a ja patrzyłam na powiewające zasłonki, starając się nie zwracać uwagi na miłosne uniesienia czworonogów, odbywające się tuż przed moimi oczami. Po osłuchaniu Tomasza lekarz kazał nam pójść do budynku obok; było to laboratorium z otwartymi na oścież drzwiami. Puste, ale po chwili pojawiła się kobieta, która przed wejściem zdjęła swoje japonki, To- masz zrobił dokładnie to samo. Jeszcze tylko trzeba było wypędzić kurę siedzącą pod laboratoryjnym stołem i można było zacząć pobranie krwi. Kobieta założyła jednorazowe rękawiczki i wkłuła się sterylną igłą w żyłę Tomasza. Gdy miała już gotową próbkę, włożyła ją pod mikroskop i stwierdziła, że malarii ani dengi nie ma. Po dwóch dniach, kiedy Tomasz poczuł się zdecydowanie lepiej, dziwna birmańska infekcja przeszła na mnie. W Kalaw musieliśmy spędzić dodatkowe dwa dni. Zrezygnowaliśmy z trekkingu, nie mieliśmy wystarczająco dużo energii...
Media
23 ...Ostatecznie nad jezioro Inle, leżące ponad 500 km na północ od Rangunu, dojechaliśmy autobusem. Z okna hotelu, w którym się zatrzymaliśmy widzieliśmy brzeg jeziora, a na nim ustawione dziesiątki długich, wąskich, drewnianych łódek. Jeszcze pierwszego dnia znaleźliśmy właściciela jednej z nich i umówiliśmy się na zwiedzanie zakamarków tętniącego życiem akwenu. Mieliśmy w planie wyruszyć przed wschodem słońca, ale że rano lało i o pomarańczowych promieniach nie było mowy, przełożyliśmy start na godzinę siódmą trzydzieści...
Media
24 ...Pierwszym przystankiem na naszej drodze był lokalny targ w małej wiosce Maing Thauk. Od pomostu, przy którym zaparkowaliśmy łódkę, do targu maszerowaliśmy po kostki w błocie dobre pół godziny. Szliśmy w jednej procesji z wielkimi koszami ryżowych sucharów, tacami pełnymi przypraw niesionymi na głowach Birmańczyków, kurczakami wystawiającymi łebki z plecionych klatek. Przemykaliśmy między skuterami, które potrafiły przewieźć czteroosobową rodzinę, traktorami, z przyczepami uginającymi się pod stertami arbuzów. Na miejscu było jeszcze bardziej kolorowo: kwiaty, figurki Buddy, mnisi w szafranowych szatach, rozgrzane bulgoczące kotły, przekupki zapraszające do kupienia przepiórczych jajek...
Media
25 ...Tak wyglądało życie przy brzegu, a na wodzie zadziwiały całe wioski bez ulic, kompletnie odcięte od lądu. Bambusowe chatki sterczały zbudowane na drewnianych szczudłach. A pomiędzy nimi normalne życie: bawiące się dzieciaki, pranie, gotowanie, z tą tylko małą różnicą, że do szkoły czy do pracy trzeba powiosłować. Na drewnianych palach zbudowane były całe fabryki. Zajrzeliśmy do przędzalni, gdzie dziesiątki kobiet plątały cienkie nitki, z których powstawały płachty kolorowych materiałów. Byliśmy też w fabryce cherootów,* które można zobaczyć w zębach co drugiego Birmańczyka, jeśli tylko nie żuje właśnie betelu. Przepływaliśmy też przez pola uprawne, gdzie w równych rządkach posadzone były chyba pomidory, które rosły w wodzie zawieszone na bambusowych konstrukcjach. Jako do ostatniej, dopłynęliśmy do pagody w Indein. Długa trasa pod górę była obstawiona z obu stron straganami czekającymi na początek sezonu, a na jej końcu, na wzniesieniu sterczały dziesiątki, wąskich złotych stup obrośniętych drzewami. "Pirania na kolację" Magda Bogusz
Media
26
Media / Tomasz Bogusz
27
Media
28
Media / Tomasz Bogusz
29
Media
30
Media / Tomasz Bogusz
31
Media
32
Media / Tomasz Bogusz
33
Media
34
Media
35
Media
36
Media
37
Media
38
Media
39
Media / Tomasz Bogusz
40
Media