W Niedzielę Wielkanocną zamachowcy-samobójcy dokonali serii skoordynowanych ataków na kościoły oraz luksusowe hotele na Sri Lance. Do pierwszych sześciu eksplozji doszło w niedzielę rano w przeciągu 30 minut w trzech kościołach w Kolombo i dwóch innych miastach - Negombo i Batticaloa oraz w trzech luksusowych hotelach w Kolombo. Siódmy wybuch miał miejsce w niewielkim pensjonacie na przedmieściach Kolombo, a ósmy nastąpił w dzielnicy mieszkalnej Dematagoda, również na obrzeżach tego miasta. Dziewiąty miał być przeprowadzony na lotnisku, ale nie powiódł.

Reklama

Jak podały w poniedziałek władze, liczba ofiar wzrosła do 290 zabitych i ok. 500 rannych, ale nie jest to ostateczny bilans. Wśród ofiar jest co najmniej 37 cudzoziemców, ale na razie nie ma pełnych informacji na temat ich narodowości. Były to największe ataki na Sri Lance od zakończenia wojny domowej w 2009 roku.

- Nie jestem w stanie podać liczby osób, które chcą w tej chwili opuścić wyspę, ale z pewnością są to tysiące - mówi w rozmowie dla Bloomberga Kiszu Gomes, prezes Tourism Development Authority.

Szacuje się, że "poziom odwołanych rezerwacji sięga 20 proc. i według prognoz przez kilka dni jeszcze ma rosnąć. Zwiększają się także koszty hotelarzy, którzy z dnia na dzień musieli drastycznie zwiększyć wydatki na zapewnienie bezpieczeństwa tym turystom, którzy pozostali na wyspie", informuje Rp.pl.

"Indyjskie biura podróży natychmiast przestały sprzedawać wycieczki na Sri Lankę. Lankijczycy nie mają już wątpliwości, branża turystyczna, która dostarcza krajowi ok 5 proc. PKB z pewnością ucierpi, a wizerunek, jako kraju bezpiecznego, trzeba będzie odbudowywać latami".

W ubiegłym roku na Sri Lankę przyleciało 2,3 mln turystów.

Reklama