Zdaniem GOPR-owców kwestia finansowania akcji ratowniczych wymaga rozważenia i dyskusji, bo coraz trudniej jest im utrzymać się z dotacji z budżetu państwa. Ale podkreślają, że dyskusja na temat systemu finansowania akcji ratowniczych i systemu ubezpieczeń powinna być przemyślana, tak aby - jak mówi wieloletni ratownik, poseł PO Piotr Van der Coghen - nie wylać dziecka z kąpielą.
Kwestie finansowania ratownictwa górskiego do niedawna regulowała ustawa o finansach publicznych oraz ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie. Środki na ten cel przekazywane były z budżetu państwa oraz pochodziły ze źródeł własnych organizacji. Obecnie przepisy te reguluje ustawa o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich, która weszła w życie w styczniu.
Zgodnie z nią akcje finansowane są w ramach dotacji celowych przyznawanych z części budżetu państwa przez szefa MSW, z dotacji przydzielanych przez jednostki samorządu terytorialnego oraz z części opłat pobieranych za wstęp i udostępnienie wejścia do parku narodowego lub krajobrazowego, a także od sponsorów.
Od lat pojawiają się jednak głosy, że powinno być opracowane rozwiązanie umożliwiające pokrywanie kosztów akcji np. poprzez obowiązkowe ubezpieczanie się osób idących w góry. Tym bardziej że koszt takiej akcji ratowniczej może wynieść nawet kilkaset tysięcy zł.
Pytana o sprawę rzeczniczka MSW Małgorzata Woźniak powiedziała, że w resorcie nie są obecnie prowadzone prace nad nowymi rozwiązaniami w zakresie finansowania ratownictwa górskiego. Jak przypomniała ustawa, która weszła w życie w styczniu, reguluje te kwestie. Na pewno będziemy analizować, jak sprawdzają się zawarte w niej przepisy - dodała.
Jak podkreśla naczelnik podhalańskiej grupy GOPR Mariusz Zaród, jesteśmy powołani po to, aby nieść pomoc ludziom w górach, każdy ratownik-ochotnik, przystępując do służby, składa przysięgę, która mówi, że bez względu na porę dnia i warunki pójdzie ratować potrzebujących. Jesteśmy po to, żeby pomagać, nigdy nie mówimy uratowanym turystom, że są nieodpowiedzialni.
Według niego karanie turystów za nieuzasadnione wezwania ratownicze w górach mogłoby spowodować, że ci, którzy by potrzebowali pomocy, obawialiby się wezwania ratowników górskich. Mogliby przy tym ryzykować np. samodzielnym zejściem z gór.
Podobnego zdania jest wieloletni ratownik, poseł PO Piotr Van der Coghen, ale - jak podkreśla - problem warto w jakiś sposób rozwiązać.
Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż by się wydawało i tu nie ma prostego rozwiązania. Z punktu widzenia ludzi, którzy nie chodzą po górach, sprawa jest jasna. Jeśli ktoś idzie gdzieś i ryzykuje, a później oczekuje ratunku, to powinien być odpowiedzialny za to, co robi. Boję się jednak, że jeśli zostanie wprowadzona odpłatność za akcję, to będzie więcej tragedii - zaznaczył.
Jak dodał, może też być taka sytuacja, w której np. rodzina czy opiekunowie zaginionej osoby, bojąc się konsekwencji finansowych, będą bały się zawiadamiać ratowników lub będą zawiadamiać ich wtedy, gdy już będzie za późno. "Celem ratownictwa jest to, aby ratownik doszedł do osoby, która potrzebuje pomocy jak najszybciej" - zaznaczył.
Według niego są też inne zagrożenia, z którymi już teraz borykają się np. ratownicy w Alpach. Jeżeli byłaby to typowa zależność ratunek - faktura, mogłoby dochodzić do sytuacji, w której ratownicy mieliby 'wirtualne' pieniądze, bo uratowana osoba byłaby np. niewypłacalna. Nie chciałbym też, aby doszło do takiej sytuacji, że jeśli ratownictwo górskie jest odpłatne, to nie będzie dostawać dotacji rządowych - dodał.
Jak przypomniał, rozpatrywano już różne pomysły uregulowania tej kwestii, koszty akcji są bowiem bardzo duże. Jednym z pomysłów było to, aby na ratownictwo odprowadzana była jakaś bardzo mała część od każdej z usług, np. od sprzedanych noclegów, karnetów na wyciąg itp. Jeśli chodzi o masowe ubezpieczenie, wymaga to zmiany szeregu ustaw. Myśmy się nad tym zastanawiali podczas procedowania ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach, ale legislatorzy powiedzieli, że to wymaga zmian w szeregu ustaw i konsultacji, czy nie są sprzeczne z konstytucją. Każde radykalne posunięcie w tym zakresie powinno być przemyślane, żeby nie wylać dziecka z kąpielą - dodał poseł.
Tymczasem ratownicy grupy beskidzkiej GOPR interweniowali już w tym roku ok. 400 razy. 18 akcji to były poszukiwania zaginionych. To ogromna liczba. W ciągu ostatnich 10 lat nie mieliśmy w ciągu miesiąca tak dużej liczby wypraw. Sami nie wiemy, jak to wyjaśnić - powiedział naczelnik grupy Jerzy Siodłak.
Najtrudniejszą noc GOPR-owcy przeżyli z 21 na 22 stycznia. Z gór sprowadzili blisko 30 osób, które zagubiły się w rejonie szczytów Babiej Góry i Baraniej Góry. Obliczyliśmy, że tamta noc kosztowała nas blisko 200 tys. zł. Za akcje zapłacimy sami z pieniędzy, które zarobiliśmy jeszcze w ubiegłym roku, bo dotychczas nie otrzymaliśmy funduszy z budżetu państwa. Zawsze tak jest na początku roku. Z zarobionych pieniędzy musimy choćby płacić za paliwo - powiedział Siodłak.
200 tys. zł to ogromna kwota dla grupy beskidzkiej, która na działalność otrzymuje rocznie z budżetu państwa ok. 1,2 mln zł. Drugie tyle ratownicy pozyskują od sponsorów lub wypracowują sami - np. obsługując imprezy, wykonując działania dla innych służb, albo realizując zamówienia dla dużych koncernów, choćby przy imprezach integracyjnych.
Podobnie jest w przypadku ratowników tatrzańskich. Od początku roku w Tatrach doszło już do kilkunastu interwencji ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, głównie dotyczyły one zabłądzeń, żadna z nich nie dotyczyła tragicznego wypadku. Ratownicy TOPR pomagali m.in. turystom, którzy mimo zakazu przez kilka dni biwakowali w górach i nie potrafili samodzielnie zejść z gór.
Roczny budżet TOPR wynosi 5,6 mln zł, z czego 3,6 mln zł pochodzi z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ponadto Tatrzański Park Narodowy przeznacza dla TOPR 15 proc. wpływów z biletów wstępu, reszta pieniędzy na działalność pochodzi od sponsorów oraz z działalności ratowników przy zabezpieczaniu imprez sportowych oraz wyciągów narciarskich.
Ratownicy zwracają uwagę jeszcze na jeden fakt. Ratownictwo medyczne w Polsce jest bezpłatne, jednak każdy turysta wchodzący na teren parku narodowego kupuje bilet, z którego 15 proc. dochodu przekazywane jest na działalność organizacji ratowniczej działającej na terenie danego parku. W przypadku Tatrzańskiego Parku Narodowego 15 proc. z dochodu za wstęp na teren parku przekazywane jest na rzecz Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Oznacza to, że każdy turysta wnosi opłatę na rzecz organizacji ratowniczej działającej na terenie parku narodowego, po którym wędruje - powiedział wiceprezes TOPR Czesław Ślimak. Zdaniem Ślimaka obowiązujący w Polsce system prawny nie pozwala na wprowadzenie w Polsce odpłatnych akcji ratowniczych.
Z kolei np. na Słowacji wszystkie interwencje ratownicze są płatne. Koszty akcji pokrywa ubezpieczyciel, jeżeli poszkodowany był ubezpieczony; w przeciwnym razie za akcję ratunkową turysta płaci z własnej kieszeni.