Pierwsze prognozy Instytutu Turystyki nie napawały optymizmem – kilka miesięcy temu wyliczył on, że w roku, kiedy odbywają się mistrzostwa Europy w piłce nożnej, nasz kraj odwiedzi 13,5 mln zagranicznych turystów. A to tylko o 200 tys. więcej niż w roku 2011.
Nie wystraszyli się
Wziąwszy pod uwagę prestiż imprezy i pokładane w niej nadzieje, trudno było uznać ten wynik za zadowalający. Ale eksperci mieli na to racjonalne wytłumaczenie – do państw, w których odbywają się takie masowe imprezy, przyjeżdżają setki tysięcy fanów sportu, ale jednocześnie ubywa prawdziwych turystów nastawionych na zwiedzanie i wypoczynek – bo boją się tłumów, drożyzny etc. Taka teza potwierdziła się np. w przypadku Grecji, którą w 2004 roku odwiedziło o kilka procent mniej gości niż w latach wcześniejszych – odstraszyły ich Letnie Igrzyska Olimpijskie.
Wygląda jednak na to, że w przypadku Polski taki scenariusz się nie powtórzy. Instytut Turystyki właśnie zweryfikował swoje prognozy – twierdzi, że tegoroczny wzrost liczby turystów na pewno przekroczy 5 proc., a najprawdopodobniej osiągnie nawet 8 proc. To oznaczałoby, że w tym roku nasz kraj odwiedzi o milion gości z zagranicy więcej niż w poprzednim – razem 14,3 mln.
Częściowo zasługę w tym będzie oczywiście miało samo Euro 2012. Tylko do tej chwili przez nasz kraj przewinęło się około 500 tys. zagranicznych kibiców. Jednak, jak zauważa Witold Bartosiewicz z Instytutu Turystyki, wzrost liczby turystów obserwowany był na długo przed rozpoczęciem turnieju – w I kwartale tego roku nasz kraj odwiedziło o 12 proc. więcej gości niż przed rokiem. Liczba Niemców zwiększyła się o 5 proc. – do 960 tys., a Brytyjczyków o 11 proc. – do 100 tys. Zaskoczeniem jest 20-proc. wzrost turystów ze Szwecji – w pierwszym kwartale przyjechało ich 30 tys.
Eksperci upatrują powodu tych wzrostów m.in. w niskich notowaniach złotego. Już w pierwszych miesiącach roku nasza waluta była na tyle słaba względem euro czy dolara, że po prostu dla wielu turystów wypoczynek w naszym kraju okazał się tani. Z tego samego powodu kolejne kwartały roku mogą być dla polskiego sektora turystycznego jeszcze lepsze niż poprzednie.
Południe niestabilne
Jednak największy skok obserwowany jest w liczbie turystów spoza strefy Schengen. Tych przyjedzie w tym roku do Polski nawet o 30 proc. więcej niż w 2011. To z kolei jest zasługą ułatwień w ruchu granicznym na Wschodzie. Zwłaszcza z Ukrainą, co nastąpiło zimą tego roku w związku z Euro 2012 – tłumaczy Krzysztof Łopaciński, wiceprezes Instytutu Turystyki.
Ponadto na korzyść Polski działa niestabilna sytuacja finansowa w krajach południowej Europy – Grecji, Włoszech, Hiszpanii i Portugalii. Z tego powodu z wyjazdów do tych państw rezygnują na przykład Niemcy. Obserwujemy, że rezygnują z długich wczasów np. nad Morzem Śródziemnym na rzecz krótkich weekendowych wypadów właśnie do Polski – mówi Łopaciński.
Rękę do rozwoju ruchu turystycznego w Polsce przyłożyliśmy także my sami. W związku z Euro wybudowano kilkaset nowoczesnych hoteli, powstały nowe restauracje, wyraźnie poprawiła się infrastruktura drogowa, o samym kraju zaczęto częściej informować w zagranicznych mediach. Wszystko to jak magnes zaczęło przyciągać zagranicznych gości. I będzie nadal, ale pod warunkiem że po turnieju nie spoczniemy na laurach i zamiast zachęcać do przyjazdu do nas piłkarskich fanów, zaczniemy zabiegać o tych, którzy chcą wypocząć i pozwiedzać.
Wraz z szansą na ćwierćfinał przepadły nam setki milionów
Wygrana naszej drużyny z reprezentacją Czech i przejście do fazy ćwierćfinałowej Euro 2012 miały być nie tylko historycznym sukcesem sportowym, lecz również ekonomicznym. Specjaliści podkreślali, że wraz z dobrymi nastrojami kibiców wzrosłaby ich skłonność do wydatków związanych z piłkarskim świętem. Dzięki awansowi polskiej drużyny konsumpcja w strefach kibica czy wydatki na gadżety sportowe miały wzrosnąć – jak nieoficjalnie szacowali sami organizatorzy – nawet o 20 proc.
Do tej pory na Euro 2012 na stadionach, w strefach kibica, w pubach i restauracjach kibicowało ponad 1,7 mln osób. 60 – 70 proc. z nich stanowili Polacy – to ok. 900 tys. osób w strefach i 280 tys. na stadionach. Koordynatorzy stref kibica podają, że podczas jednej wizyty kibic wydaje 60 – 80 zł na jedzenie i piwo. Na stadionach są to wydatki rzędu ok. 30 – 40 zł. Oznacza to, że na samą gastronomię do tej pory polscy kibice wydali grubo ponad 80 mln zł, co daje średnio prawie 17 mln zł przypadających na dzień meczowy.
Gdyby Polska weszła do ćwierćfinału, kwota ta urosłaby do ok. 20 mln zł za każdy dzień meczowy z udziałem Polski. I mowa tu o samej gastronomii, bo do niej dochodzą jeszcze inne wydatki.
Dokładną sumę jaka przepadła nam z powodu tego, że Polacy nie zagrają w ćwierćfinale, trudno oszacować. Aby jednak mieć przynajmniej pogląd tego, o jakich pieniądzach mówimy, można pomnożyć liczbę kibiców, którzy oglądali sobotni mecz (łącznie ok. 16 mln, głównie w strefach kibica i przed telewizorami), przez 20 zł (wydatki na gastronomię, taksówki etc.). Już samo to daje sumę przekraczającą 300 mln zł. Mecz ćwierćfinałowy cieszyłby się jeszcze większym zainteresowaniem, więc i wydatki byłyby odpowiednio wyższe. Prawdopodobne zatem, że przepadło nam nawet pół miliarda złotych.