PAP Life: - Polaków znudził zatłoczony Egipt i wolą droższe wyprawy, ale z dreszczykiem emocji?

Marek Śliwka: - Faktycznie, wyraźnie widać, że zaczęła się moda na nieco inną formę turystyki - wyjazdy ambitne, podczas których nie tylko sie uczymy, ale również doznajemy pewnego specyficznego dreszczu emocji. Turystyka globtroterska zrodziła się dobre 10 lat temu i obsługiwała śladową liczbę turystów. W tej chwili ta forma podróżowania bardzo dynamicznie się rozwija. I choć nie dorównuje popularnej turystyce czarterowej, zyskuje bardzo silną pozycję.

Reklama

PAP Life: - Osoby, które stać na tak kosztowne wyprawy - najdroższa organizowana przez pana to koszt rzędu 29 tys. złotych - świadomie rezygnują z wygód na rzecz przygody?

M.Ś.: - Organizując takie wyprawy działam według jednej zasady - im gorzej, tym lepiej. W tym przewrotnym stwierdzeniu zawiera się moje podejście i filozofia podróżowania. Mniej wygodny hotel, niewiele uciech z gatunku "tania komercja", ale za to lepsze doznania. Organizuję wyprawy, na które zabieram maksymalnie 16 osób. Wspólnie docieramy w odległe zakątki świata, docieramy do jądra tego, co chcemy zobaczyć i poznać. Po takiej wyprawie, można z pewnością powiedzieć, że podróże kształcą...

Reklama

PAP Life: - Skąd pomysł, żeby Polaków zabierać w tak odległe i niebezpieczne wyprawy?

M.Ś.: - Jestem zawodowym włóczęgą. Może nie jestem posiadaczem wielu rzeczy, które posiedli inni, mam za to olbrzymi bagaż doświadczeń, którymi chciałem podzielić się z innymi. Chcę pokazać, że przeżycia mogą być równie cenne, co dobra materialne. Z drugiej strony chciałem spłacić dług wdzięczności wobec opatrzności, że mnie było dane zobaczyć coś wcześniej. Swoim doświadczeniem chciałem podzielić się z tymi, którzy mają pewien rodzaj bojaźni - ułatwiamy przełamywanie lęków i podglądanie świata.

PAP Life: - Organizuje pan również wyprawy trekkingowe na Kilimandżaro, czy Mount Everest. Czy sukcesy polskich himalaistów przekładają się popularność takich wypraw?

Reklama

M.Ś.: - Trekking do bazy pod Mount Everest czy na Kilimandżaro - są to ambitne wyprawy, które nie pozwalają stawom zardzewieć, a krwi zastygnąć. Dostrzegam, że takie wyprawy to pewien rodzaj mody, a nawet snobizmu. W dobrym tonie jest się pokazać na tle ośnieżonych szczytów, a nie przy wypasionym basenie... Myślę, że część ludzi decyduje się na takie wyprawy nie z własnej potrzeby i przekonania, ale dla towarzystwa. Choć ma to swoje dobre strony: takie podróże zapadają w pamięć, pozostawiają po sobie ślad...

PAP Life: - No i jak się domyślam zmuszają do innych przygotowań, niż tylko spakowanie walizki...

M.Ś.: - Osoby, które wyjeżdżają na trudne, wymagające wycieczki przygotowują się do nich nie tylko mentalnie czy technicznie, ale przede wszystkim fizycznie. Są to niejednokrotnie mordercze treningi. Takie osoby zaczynają biegać, biorą udział w maratonach, wszystko po to żeby bez skrępowania wejść na Kilimandżaro. Efektem ubocznym takich wypraw jest to, że część naszych klientów zaczyna dbać o zdrowie.

Marek Śliwka - podróżnik, szef agencji Logos Travel organizującej dalekie wyprawy.

Rozmawiała: Monika Dzwonnik (PAP Life)

mdn/ zig/