To stracony sezon – mówi PAP Jan Lelewicz, historyk i przewodnik wycieczek po Grodnie i Grodzieńszczyźnie. Ostatnią grupę pożegnałem w marcu, przed wprowadzeniem ograniczeń i zamknięciem granic przez Polskę. Od tamtej pory nie wydarzyło się nic – opowiada.

Reklama

Wszyscy są w samoizolacji – żartuje ponuro sprzedawczyni pamiątek i rękodzieła na grodzieńskim deptaku – ulicy Sowieckiej. Turystów nie ma i nie będzie - kwituje.

Odczuliśmy, że nie ma gości – wyznaje pani Halina, która wynajmuje turystom mieszkanie na ulicy Zamkowej. Jest niewielki ruch, związany z krajowymi turystami, ale to nie to samo. Bardzo już czekamy na turystów z zagranicy – z Polski, Litwy, Rosji – mówi.

Białoruś formalnie nie zamykała swoich granic, ale zrobili to wszyscy jej sąsiedzi, w tym Polska, oraz inne państwa europejskie. Efekt był łatwy do przewidzenia - brak zagranicznych turystów.

A to właśnie oni ożywiali miasto w sezonie. Od kilku lat działa w Grodnie i okolicach ruch bezwizowy, w ubiegłym roku połączono dwie bezwizowe strefy – Grodno i Brześć. Wszystko po to, by stymulować rozwój turystyki.

W ubiegłym roku mieliśmy 125 tys. turystów w ramach ruchu bezwizowego, a 500 tys. w ogóle – powiedziała PAP Tacjana Lidziajeua z departamentu turystyki i sportu we władzach obwodu grodzieńskiego. Wśród turystów "bezwizowych” Polacy stanowią 30 proc. Wśród tych, którzy tradycyjnie korzystają z wiz, są w czołówce. Polacy są u nas najważniejszą grupą turystów, bo najdłużej podróżują - zwiedzają większą część Białorusi, nie tylko tę objętą zasadami bezwizowymi – uściśla Lidziajeua.

Jak dodaje, ogółem region zarobił w ubiegłym roku na turystach w przeliczeniu 15 mln dol. Jest to kwota, która nie uwzględnia pieniędzy wydanych przez turystów na miejscu, a wyłącznie usługi czysto turystyczne – tłumaczy. Strat poniesionych z powodu epidemii Lidziajeua nie chce komentować. Nie dysponujemy takimi danymi – mówi.

Reklama

Spotkałem ostatnio w Grodnie Amerykanina – opowiada Rusłan Kulewicz z portalu Hrodna.Life, który zawsze wie, co w Grodnie "w trawie piszczy”. Okazało się, że jest na Białorusi jeszcze od czasów sprzed kwarantanny – dodaje.

Przyznaje, że miasto, wiosną i latem zazwyczaj pełne turystów, opustoszało. Owszem, przyjeżdżają ludzie z Mińska czy innych miast na Białorusi, ale jest ich stosunkowo niewielu – ocenia.

Jak mówi Lelewicz, symbolem straconego sezonu turystycznego jest dla niego słynny parking przy grodzieńskiej synagodze, skąd blisko jest do zamku i innych zabytków. Zazwyczaj nie da się tam wcisnąć szpilki, a kierowcy autokarów walczą o miejsca. Teraz parking świeci pustkami - opowiada.

Lidziajeua zapewnia, że miasto i obwód grodzieński wykorzystały czas epidemii na to, by remontować i rozwijać infrastrukturę. Budują się nowe hotele, odnawiamy zabytki, otwierają się nowe restauracje – mówi.

Rzeczywiście, w ostatnim czasie powstało wiele nowych ciekawych restauracji i kawiarni. Większość z nich jakoś trwa, nastawiła się na miejscowych – mówi Kulewicz.

Na początku epidemii wiele punktów gastronomicznych zamykało się, bo było wiadomo, że ludzie nie przyjdą – dodaje. Na Białorusi nie wprowadzono odgórnej kwarantanny, ale początkowo duża część obiektów sama wprowadzała ograniczenia. Teraz już wszyscy są tym zmęczeni. Nawet maski zakładają tylko pojedyncze osoby – zaznacza reporter.

W ostatnich tygodniach z Grodna i regionu dochodziło wiele niepokojących informacji o szczycie zachorowań spowodowanych przez koronawirus, chociaż oficjalnie ministerstwo zdrowia nie podawało takich danych. Teraz lekarze mówią o lekkiej poprawie sytuacji, ale wciąż nie ma powodów do radości – mówi Kulewicz.

Do piątku na Białorusi potwierdzono ponad 60,7 tys. zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 i 373 zgony zakażonych osób.

Lidziajeua zapewnia, że w ramach przygotowania się na przyjazd turystów wprowadzane są specjalne protokoły i procedury, które mają wzmocnić profilaktykę zakażeń.

O ile jednak Białoruś jest gotowa przyjmować turystów, o tyle nie wiadomo, kiedy i w jakim stopniu ograniczenia wobec tego kraju będą znosić inne państwa. Każdy się dwa razy zastanowi, zanim pojedzie do kraju, który wybrał akurat takie metody walki z epidemią (tj. brak radykalnych ograniczeń czy powszechnej kwarantanny - PAP) – uważa Lelewicz. Zwłaszcza jeśli po powrocie do domu będzie trzeba udać się na dwa tygodnie kwarantanny – prognozuje.

Ja nie robię sobie żadnej nadziei na ten rok. Im mniejsze nadzieje, tym mniejsze rozczarowanie – podsumowuje.