Marta Kosakowska, dziennikarka Dziennik.pl: Zacznę przewrotnie. Po co pisać kolejną książkę o Nowym Jorku?

Maja Klemp, autorka książki "Nowy Jork. Życie w wielkim mieście": To pytanie jest nie tylko przewrotne, według mnie stanowi najlepszy punkt wyjścia do dyskusji - o mieście i jego naturze, ale też o roli literatury. Właściwie można spytać, po co pisać jakąkolwiek książkę - przecież już dawno powstało ich tyle, że nie da się wszystkich przeczytać, nawet ograniczając się jedynie do tych, które interesują nas najbardziej. A mimo to autorzy wciąż piszą, a czytelnicy wciąż są głodni nowości. Czy pisząc kolejną książkę ryzykujemy wtórność? Zdecydowanie.

Pisząc książkę o Nowym Jorku, nie próbowałam ująć w niej tematów umownie obowiązkowych, zaserwować czytelnikom Nowy Jork znany i lubiany. Zamiast tego pozwoliłam, żeby to miasto samo podsuwało mi tematy. I wreszcie dochodzimy do sedna - Nowy Jork wiecznie się zmienia, w dodatku każdemu, kto mu na to pozwoli i zejdzie z turystycznych szlaków, pokazuje coś innego. W rezultacie ma nieskończoną liczbę niepowtarzalnych wcieleń. Bez względu na to, ile książek o Nowym Jorku zostanie napisanych, nigdy nie będzie ich dość. O tym mieście można pisać w nieskończoność. Po co? Nie mam pojęcia. To może: Dlaczego? Ponieważ Nowy Jork na to zasługuje.

Reklama

Pierwsze wrażenie w Nowym Jorku

Reklama

Pamięta Pani pierwsze wrażenie, jakie zrobił na pani Nowy Jork?

Pamiętam, że po raz pierwszy zobaczyłam go z daleka, ze strony New Jersey, w drodze z lotniska w Newark. Ten widok zawsze robi wrażenie, a widziany po raz pierwszy na żywo sprawia, że przez chwilę zakodowany w podświadomości - przez niezliczone filmy i obrazy popkultury - obraz idealnie nakłada się na rzeczywistość. To jak zobaczyć po raz pierwszy na żywo obrazy widziane wcześniej jedynie w książkach. Podobne uczucie towarzyszyło mi na przykład wtedy, kiedy w Muzeum Prado w Madrycie po raz pierwszy zobaczyłam na żywo obraz Goi przedstawiający rozstrzelanie powstańców madryckich. Wcześniej widziałam go niezliczoną ilość razy w podręcznikach historii i w pewnym sensie byłam zdziwiona, że widzę go na żywo... I dokładnie takie uczucie towarzyszyło mi, kiedy pierwszy raz zobaczyłam z daleka Nowy Jork - o! To istnieje naprawdę, nie tylko w filmach, czy na fototapetach. Dopiero z bliska zaczyna się dostrzegać różnice między Nowym Jorkiem prawdziwym, a jego obrazem zakodowanym nam w głowach przez kulturę popularną.

Maja Klemp w ikonicznych miejsach Nowego Jorku / archiwum prywatne

Filmowy Nowy Jork

Czy Nowy Jork wiele ma sporo wspólnego z wizerunkiem, który znamy z filmów i seriali?

Zdecydowanie tak. Żyjąc tu, miałam wiele takich filmowych momentów, brakowało jedynie odpowiednio dobranej ścieżki dźwiękowej. Z drugiej strony te same sytuacje, które w rzeczywistości bywają na przykład uciążliwe, w serialach i filmach mogą być romantyzowane lub wykorzystywane jako uroczy element komediowy. Jest w "Seksie w wielkim mieście" taka scena, w której główna bohaterka żartuje, że jej marzeniem była pralka i suszarka w domu. Sama prawda, ja też o tym marzę. Dla widza jest to nie do końca zrozumiały żart, dla mnie ironiczne skwitowanie nowojorskiej rzeczywistości.

Inną kwestią, która jest może mało medialna, ale bardzo lubię ją poruszać, jest sposób, w jaki filmowcy wykorzystują Nowy Jork jako scenografię, kreując zakłamany obraz geografii miasta. Ostatnio oglądaliśmy z mężem film "Wolfs" z Bradem Pittem i Georgem Clooneyem, gdzie jedna scena rozgrywa się jednocześnie na Manhattanie i na Queens, a nie wiem, czy nie zahacza też o Brooklyn. W książce wspominam m.in. o Bensonhurst, dzielnicy Brooklynu, którą filmowcy przygarnęli na Manhattan. To może prowadzić do konsternacji, jeśli ktoś przyjeżdża do Nowego Jorku, który "zna" aż za dobrze z filmów.

"Brzydka" strona Nowego Jorku

Ale miasto ma też "brzydką" stronę...

Oczywiście, jak każde. I chociaż sporo o tych brzydkich stronach piszę, zanim odpowiem na to pytanie, chciałabym zaznaczyć, że według mnie jak na tak duże miasto Nowy Jork i tak całkiem nieźle funkcjonuje. I nie przemawia tu przeze mnie lokalny patriotyzm, staram się być możliwie obiektywna. Ale rzeczywiście, brzydkich stron jest tu sporo, od zwykłych uciążliwości, do których można przywyknąć lub z nimi walczyć, po poważne problemy społeczne. Ekonomiczna nierówność, bezdomność, rasizm, molestowanie na ulicach... Sporo tego jest i nawet będąc oślepionym przez legendarne światła miasta, trudno nie zauważyć tych wszystkich problemów. Nowy Jork nie jest miastem idealnym, bezkrytycznie mogą się nim zachwycie tylko osoby, które w nim nie mieszkają. Mieszkańcy mogą natomiast kochać je pomimo tych wszystkich wad, dążąc jednocześnie do poprawienia sytuacji.

Te zjawiska nasiliły się, odkąd pani tam mieszka?

Zdecydowanie tak. Odkąd się tu przeprowadziłam wydarzyło się sporo nieciekawych rzeczy, w tym pandemia COVID, czy fala zamieszek po protestach (celowo nie mówię spowodowanych, czy łączonych) po śmierci George'a Floyda. Miasto i jego mieszkańcy przeszli bardzo ciężkie chwile, sytuacja wciąż nie wróciła do normy. Ale Nowy Jork to waleczne miasto, które przetrwa wszystko i wierzę, że jeszcze będzie lepiej.

Polka na emigracji w Nowym Jorku

Zadam pytanie, które pewnie często pani słyszy, a na które można odpowiedzieć szybko lub nieco się nad nim zastanowić, szczególnie, jeśli żyje się na emigracji, a zatem: skąd pani jest, pani Maju?

W ostatnich latach coraz częściej odpowiadam, że z Nowego Jorku, chociaż dużo zależy od tego, kto i gdzie pyta. Na studiach bardzo podkreślałam, że jestem z Polski, później sama o sobie mówiłam: urodzona w Europie, wychowana na świecie, mieszkanka Nowego Jorku. Swoją drogą, ta europejskość, a raczej europejski snobizm, jak to nazywa mój mąż, wciąż jest we mnie bardzo silnie zakorzeniona. W Nowym Jorku prawie każdy jest "skądś", jednocześnie będąc prawdziwym nowojorczykiem. Ta złożona tożsamość miasta i jego mieszkańców bardzo mi odpowiada. Myślę, że każde miejsce, w którym mieszkałam zostawiło we mnie swój ślad, więc tak naprawdę nie jestem tylko z jednego miejsca.

Jacy są mieszkańcy Nowego Jorku?

Czy nowojorczycy są mili?

Wiem, że sama sprowadziłam na siebie to pytanie i w wywiadach nie ma miejsca na zastrzeganie, ale i tak zaznaczę - mimo że w książce podejmuję próby nakreślenia jakiegoś obrazu nowojorczyków, zawsze będę podkreślać, że generalizacja i tworzenie stereotypów nigdy nie kończą się dobrze, więc miejmy to z tyłu głowy, podczas gdy ja spróbuję odpowiedzieć... Wszystko zależy od definicji słowa miły, co ono dla nas oznacza. W książce staram się wprowadzić rozróżnienie na miły i życzliwy. Można być niemiłym, oschłym w obyciu, a jednak wciąż życzliwym. I wydaje mi się, że w Nowym Jorku znacznie częściej spotka się z ludźmi życzliwymi, którzy pomogą w potrzebie niż z ludźmi miłymi, sympatycznymi. To miasto raczej nie sprzyja płytkim słodkościom towarzyskim, a jednocześnie wymaga międzyludzkiej solidarności. Rzadko słyszymy tu pytanie: "Jak minął ci dzień", ale jeśli coś jest ewidentnie nie w porządku, z dużym prawdopodobieństwem usłyszymy "Potrzebujesz pomocy?". I dla mnie to jest znacznie cenniejsze.

Ale bywają też - łagodnie mówiąc - niemili…

Oj tak... Potrafią być straszni. Całkiem niedawno jakiś miły inaczej prawie rozjechał mnie rowerem, przejeżdżając na czerwonym świetle i jeszcze mnie zbluzgał, że przechodzę na zielonym. Ale nie wykluczam, że ten sam człowiek przyszedłby mi z pomocą, gdyby rozjechał mnie ktoś inny i leżałabym na jezdni, potrzebując pomocy. Taki paradoks.

Randkowanie w Nowym Jorku

Nazywa pani Nowy Jork "miastem toksycznych mężczyzn i roszczeniowych kobiet".

Ale tylko w kontekście randkowania, a muszę zaznaczyć, że ten temat siłą rzeczy zgłębiałam za pomocą relacji innych osób. W takich wypadkach trzeba wziąć pod uwagę, że ludzie chętniej dzielą się negatywnymi doświadczeniami. Nie wiem, z czego to wynika, ale obserwuję to w różnych dziedzinach, jakby frustracja była lepszym źródłem motywacji niż satysfakcja. Ktoś zjadł dobry obiad w fajnej restauracji? Po co o tym pisać? Jedzenie było drogie i niesmaczne, obsługa niemiła? Tylko poczekajcie, aż wejdę na Google Reviews i napiszę cały esej.

Z drugiej strony ludzie też chętniej czytają o skandalach i katastrofach niż pozytywnych odczuciach, które odbiera się jako nudne. Ten rozdział, do którego Pani nawiązuje, należy traktować trochę z przymrużeniem oka, ale też nie można całkowicie ignorować wspominanych w nim zjawisk, ponieważ w jakiś sposób przedstawiają one dynamikę nowojorskiej społeczności, również w szerszym kontekście, nie tylko relacji umownie romantycznych.

Maja Klemp na tle mieszkania serialowej Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście" / archiwum prywatne

Nowy Jork: modowa metropolia

Nowy Jork to również modowa metropolia, z której inspiracje czerpie cały świat.

Nie wykluczam, że właśnie to nowojorskie oblicze sprawiło, że w końcu udało mi się to miasto pokochać. Modę uwielbiam naprawdę odkąd pamiętam, nie ma w tym ani grama przesady, czy egzaltacji, a w Nowym Jorku stawia się ją na piedestale, jednocześnie pozostawiając pełną dowolność w czerpaniu z trendów. Sama zawsze byłam odważna w swoich modowych wyborach, a tu dodatkowo nabrałam ogromnego dystansu i luzu, często z ogromną radością skacząc między ekstremami. Inspiracje czekają na każdym kroku, interpretacja jest całkowicie dowolna. Mówiąc, że w Nowym Jorku każdy może być kim chce, mamy na myśli również styl, który może stale się zmieniać, jak samo miasto. Moda jest integralną częścią miejskiej tożsamości i dlatego zajmuje w mojej książce całkiem sporo miejsca.

"Jeśli uda ci się w Nowym Jorku, uda ci się wszędzie" - ile w tym prawdy?

Nowy Jork to prawdziwa szkoła przetrwania, która dodatkowo uzbraja swoich absolwentów w niepodrabialną pewność siebie. To powiedzenie można interpretować na wiele różnych sposobów, ale w każdym wypadku jest w nim bardzo dużo racji. Z drugiej strony, jeśli już udało się w Nowym Jorku, to czy naprawdę będzie się chciało wyjeżdżać i próbować gdzieś indziej? To miasto uzależnia nawet wtedy, kiedy nie jest najlepiej, a co dopiero wtedy, kiedy można z niego w pełni korzystać…

Okładka książki Mai Klemp pt. "Nowy Jork. Życie w wielkim mieście" / Materiały prasowe

Przyszłość w Nowym Jorku, Polsce, Pakistanie czy może jeszcze gdzie indziej?

No właśnie... Naprawdę nie wiem. Czasami fantazjuję o przeprowadzce w jakieś przyjemniejsze miejsce. Niedawno myślałam, że powinniśmy trochę pożyć w Kalifornii, pocieszyć się słońcem, naturą, tamtejszym luzem. To pragnienie wciąż we mnie się tli, ale na samą myśl o wyprowadzce z Nowego Jorku, zaczynam odczuwać głęboki żal. Chyba nie jestem gotowa na pożegnanie i z każdym rokiem to przekonanie się nasila. Tylko że ja nie chcę spędzić całego życia w jednym miejscu, jest we mnie głód zmian, nowości, przygód.

Na razie zaspokajam go dorywczo, w miarę częstymi podróżami, ale tęsknię za czasami studenckimi, kiedy mogłam mieszkać w tylu różnych miejscach na świecie. Za to na pewno nie wiążemy przyszłości ani z Polską, ani z Pakistanem. Polskę staram się regularnie odwiedzać ze względu na rodzinę, z Pakistanu dopiero co wróciliśmy i przeżyliśmy tam niesamowite przygody, ale żaden z tych krajów nie jest dla nas na dłużej. Też nie jesteśmy ludźmi, którzy mają całe życie zaplanowane, nawet nie wiemy, gdzie będziemy mieszkać za rok, kiedy skończy nam się umowa najmu. Dajemy życiu szansę, żeby nas zaskoczyło. Żadne z nas nigdy nie marzyło o Nowym Jorku, mimo to właśnie tu razem mieszkamy, więc kto wie, co przyniesie przyszłość. Mam tylko nadzieję, że nie będzie nudno!