– Powoli stajemy się samotną wyspą, do której nie da się dolecieć ani dopłynąć. A i w Polsce podróżowanie nie należy przecież do przyjemności. To graniczy z cudem, że przy tak małym wsparciu rządu i śladowej promocji nadal przyjeżdża do nas co roku 15 mln turystów – mówi wiceprezes Polskiej Izby Turystyki Paweł Lewandowski. Dla poparcia swych słów przedstawia dane z raportu o stanie turystyki w 133 krajach świata. Był on prezentowany na ostatnim forum gospodarczym w Davos. Polska wypadła blado. Przegoniła nas większość kraje regionu: Czechy, Estonia, Łotwa i Litwa, a nawet Bułgaria.
Dobrze oceniono nas jedynie za ratyfikację międzynarodowych traktatów o ochronie środowiska, dużą liczbę terenów chronionych oraz imponującą listę zabytków wpisanych na listę UNESCO. Gorzej jest z połączeniami lotniczymi i kolejowymi, liczbą bankomatów i dostępnością internetu.
Jednak we wspomnianym raporcie najgorsze oceny otrzymała nie fatalna infrastruktura, ale polskie władze. Gdy oceniano wagę, jaką poszczególne kraje przykładają do rozwoju turystyki, nasz rząd zajął ósme miejsce od końca. Niewiele wyżej uplasował się w rankingu efektywności działań marketingowych i budowy marki kraju za granicą. – Nie jest zasługą rządu, że mamy tak wiele zabytków i piękne krajobrazy. Rząd powinien się natomiast zasłużyć promowaniem tych skarbów za granicą. Szkoda, że tego nie robi – twierdzi Lewandowski.
Według danych PIT w 2006 r. na promocję Polski wydano jedynie 0,2 proc. wpływów z turystyki przyjazdowej (10,7 mln euro), co stanowi najgorszy wynik wśród 17 badanych państw Europy. – Węgry wydają na promocję w USA pięć razy więcej niż Polska, Irlandia – 50 razy więcej, a miasto Las Vegas – aż 2000 razy więcej – mówi Jan Rudomina z polskiego ośrodka PIT w Nowym Jorku.
Dlatego wśród najchętniej odwiedzanych przez turystów państw Europy plasujemy się dopiero na 11. miejscu, za Ukrainą, Austrią i Turcją. Na dodatek liczba turystów zamiast z roku na rok rosnąć, spada. Jak wynika z danych Instytutu Turystyki, w pierwszej połowie tego roku do Polski przyjechało o 12 proc. mniej zagranicznych turystów niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
__________________________________________________________________________
Rozmowa z Andrzejem Arendarskim, prezesem Krajowej Izby Gospodarczej
Renata Kim: Co najbardziej utrudnia rozwój turystyki w Polsce?
Andrzej Arendarski*: Przede wszystkim nieuzasadnione przekonanie kolejnych rządów, że turystyka i tak będzie się sama rozwijać. Rzeczywiście, turystyka będzie się rozwijać, ale dużo wolniej, niż gdyby cieszyła się wsparciem rządu. Tymczasem u nas nikt nie myśli, że także w turystykę, tak jak w każdą inną dziedzinę gospodarki, trzeba najpierw sporo zainwestować, by mieć zyski. Druga sprawa to złe przepisy i to nie tylko te dotyczące bezpośrednio turystyki. Mamy jedne z najgorszych przepisów gospodarczych wśród krajów rozwiniętych. W Polsce założenie firmy trwa znacznie dłużej niż w innych krajach, mnóstwo czasu pożerają też formalności podatkowe czy związane z ZUS. Ogromną przeszkodą na drodze do rozwoju turystyki jest infrastruktura, czy może raczej jej brak. Wystarczy zobaczyć, co się dzieje w sprawie Mistrzostw Euro 2012. Miały powstawać drogi, hotele i lotniska, a skończyło się jedynie na budowaniu stadionów. Więc co z tego, że zaprosimy wszystkich do Polski, skoro nie zagwarantujemy im, że będą w stanie do nas dojechać? Poza tym Polska nie ma profesjonalnej promocji za granicą, więc przegrywa nawet z tymi krajami, które mają znacznie gorszą od nas ofertę, ale potrafią o sobie dobrze mówić.
A może my po prostu nie mamy nic ciekawego do zaoferowania turystom? Może nie warto tu przyjeżdżać?
Jesteśmy krajem typowo turystycznym, bo mamy do zaoferowania naprawdę dużo ciekawych miejsc historycznych. Nasz oferta jest o wiele bogatsza niż tylko Kraków, Gdańsk i Wrocław. Problem w tym, że nie przekonaliśmy jeszcze turystów, iż warto zobaczyć również Zamość i Lublin. Podobnie jest z tak zwaną turystyką kulturalną. Dlaczego nie zrobimy pakietu pod hasłem „Śladami Fryderyka Chopina”, w którym byłby nie tylko bilet na festiwal chopinowski, ale i wizyta w Żelazowej Woli czy Dusznikach? Mamy również niesamowite miejsca przyrodnicze, w których można oglądać ptaki lub żubry. Szkoda tylko, że nikt za granicą nie wie o tych polskich cudach natury.
A kto powinien je promować? Czy to naprawdę jest rola państwa?
Zdecydowanie tak. To zadanie rządu, który oczywiście powinien współpracować z Polską Organizacją Turystyczną oraz Izbą Turystyki. Nigdzie na świecie pieniędzy na promocję regionów czy zabytków nie wykładają operatorzy, to robi państwo. Znowu wracamy do kwestii infrastruktury. Co z tego, że mamy takie niezwykłe miejsce jak Mazury, skoro nie można się tam dostać? Przecież organizacje zrzeszające właścieli biur podróży nie zbudują tam drogi ani lotniska. Polskie władze powinny pamiętać, że nakłady na promocję zwracają sie wielokrotne. Bo jeśli turyści przyjadą do Polski, to będą u nas jedli, przenocują w hotelu, kupią jakieś towary.
Ale ten zysk będą mieć właściciele biur turystycznych, hotelarze i gastronomia, a nie państwo.
Tak, wszyscy oni zarobią, ale przecież zapłacą od tego podatki, zatrudnią nowych pracowników. Dlatego państwo powinno wobec przedsiębiorców z branży turystycznej pełnić funkcje służebną. Naganiać im klientów, bo wtedy również samo sporo zarobi. Tak dzieje się we wszystkich krajach, które w ostatnich latach stały się turystycznymi potęgami. Hiszpania czy Tunezja stworzyły silne państwowe służby, zdużymi budżetami, które promują kraj za granicą. Bo wiedzą, że zdobyci w ten sposób turyści zostawią u nich duże pieniądze.