Mathura, chociaż położona pomiędzy Delhi a Agrą, nie leży na głównym turystycznym szlaku i jest pomijana przez zorganizowane wycieczki jak i indywidualnych turystów, którzy z niecierpliwością spieszą do Agry by podziwiać słynny Tadź Mahal. Jednak dla Hindusów jest to jedno z najważniejszych miejsc w Indiach, tutaj bowiem miał się urodzić Kryszna, jedno z dziesięciu wcieleń Wisznu.
Wśród hinduskich pielgrzymów
Wcześnie rano pojechałem nad świętą rzekę Jamunę, która przepływa przez miasto. Wynająłem łódkę, by o wschodzie słońca podziwiać panoramę Mathury. Niebo było zachmurzone. Jadąc rykszą po raz pierwszy od przyjazdu czułem, że jest mi zimno.
Od strony rzeki widać było wszystkie ghaty (kamienne stopnie schodzące do rzeki) i stojące za nimi świątynie i domy. Piękny widok, urozmaicony pielgrzymami, którzy nad brzegiem rzeki składali swoje ofiary.
Po zejściu na brzeg zapuściłem się w plątaninę wąskich uliczek, na które, po nocnej przerwie, powracało życie. Na jednej z nich zatrzymałem się przy minikramiku, przysiadłem na drewnianej ławeczce i po złożeniu zamówienia, cierpliwie czekałem na swoją porcję herbaty. Zanim się zaparzyła, siedziałem tam i patrzyłem na otaczający mnie, tradycyjny świat, i choć była to naprawdę mała uliczka, to tyle się działo...
Sklepikarz z na przeciwka zagłębiony był w lekturze jakiegoś religijnego tekstu. Ktoś przysiadł na murku po drugiej stronie i w skupieniu czytał gazetę. W małej dziupli sprzedawca kwiatów ze spokojem wyczekiwał na klientów. Co chwila uliczką przejeżdżała ryksza z kolorowymi pasażerami, raz na jakiś czas przeszedł sadhu w swojej pomarańczowej szacie.
W końcu dostałem swój pyszny czaj, w jednorazowym, glinianym kubeczku i wraz z kilkoma innymi klientami w spokoju sączyłem, starając się jak najbardziej wydłużyć tę chwilę. Ogarnął mnie przedziwny spokój, otaczający mnie świat na ten moment przestał być obcy, stałem się jego częścią.
Świątynia Kryszny
Po południu odwiedziłem świątynię Kryszny. Powszechnie wierzy się, że w Mathurze Kryszna przyszedł na świat. Wielka świątynia Kryszny, która stała na miejscu, w którym domniemanie się urodził, została zburzona w XVI w. na rozkaz Aurangzeba, mogolskiego władcy Indii. Na jej miejscu stanął meczet, zadra w oku dla wielu hinduistów.
Jako że meczet zajmuje tylko część terenu, na którym stała wcześniej świątynia, w latach 50-tych zdecydowano o budowie nowej świątyni, wręcz przyklejonej do meczetu. Obecnie, piękny meczet stoi właściwie nie używany. Otoczony drutem kolczastym i strzeżony przez żołnierzy, stanowi dramatyczny widok dla przybysza z zewnątrz.
Samego wejścia do świątyni Kryszny również pilnują żołnierze. Przed wejściem na jej teren czekała mnie dwukrotna gruntowna rewizja. Ze sobą można mieć tylko dokumenty i pieniądze, wszystkie inne rzeczy należy pozostawić w depozycie, w osobnym pomieszczeniu. Wejście do świątyni, w której znajduje się wizerunek Kryszny, może być ekscytującym przeżyciem.
Na odgłos ekstatycznych śpiewów, przeplatanych uderzeniami bębenka i biciem dzwonów przez moje ciało przeszedł dreszcz i stałem oniemiały, zupełnie nieprzygotowany na to widowisko.
Powietrze było wręcz naelektryzowane od ludzkich emocji. Na twarzach pielgrzymów odmalowywało się bezgraniczne oddanie i uwielbienie dla wizerunku idola. Żywiołowość kultu Kryszny i jego radosny charakter uczyniły go popularnym poza granicami Indii. Dzisiaj, ruch, popularnie zwany Hare Kryszna, obecny jest na całym świecie.
Mantrę powtarzają nawet Rosjanie
Gdy odwiedziłem Vrindavan, nieopodal Mathury, gdzie Kryszna miał spędzić swoje dzieciństwo, byłem zdumiony ilością krysznowców z całego świata. We Vrindavan znajduje się piękna, wyłożona marmurem świątynia ISCON – Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny. Na uliczkach miasta co krok spotyka się obcokrajowców w pomarańczowych szatach, z wygolonymi głowami.
Przez kilka minut dzieliłem rykszę z Rosjaninem, który bez przerwy powtarzał mantrę Hare Kryszna, Hare Radhe...obracając w palcach różaniec. Nie powiedział nic więcej, wysiadł z rykszy i z modlitwą na ustach udał się do świątyni.
Dwudziestokilkuletni chłopak z Argentyny, który podlewał trawnik w przy jednej ze świątyń powiedział mi, że jest tu już pięć lat i nie zamierza nigdy opuszczać Wrinadawan. Chce spędzić tu całe życie. Kilkakrotnie pytano mnie czy czuję, bądź też widzę, specjalną energię przepełniającą to miejsce. Mówiąc szczerze nie widziałem ani nie czułem niczego specjalnego. Miejsce to nie wydawało mi się bardziej święte czy wyjątkowe niż inne miejsca, które odwiedziłem.
Mit Vrindavan jako sielskiej okolicy z lasami i łąkami ciągle funkcjonuje w religijnej umysłowości hinduskiej. Jest to jednak przeszłość. Vrindavan przywitał mnie kakofonią dźwięków, natłokiem straganów i tłumem pielgrzymów torujących sobie drogę do świątyń. Ciężko w takiej atmosferze o religijnego ducha.
Jednak spotkani krysznowcy zapewniali mnie, że specjalna energia przenika to miejsce i że oni jej codziennie doświadczają. Miguel z Chile spędził tu ze swoją żoną pół roku. Razem poszliśmy nad rzekę, gdzie Miguel zażył jedną ze swoich ostatnich kąpieli w Jamunie (ja się nie odważyłem). Jako że kończyły się im pieniądze musieli wracać, ale nie do Chile, lecz do Anglii, gdzie na ulicy będą sprzedawać książki o hinduiźmie i w ten sposób zarabiać na kolejny pobyt we Vrindavan, swoim miejscu na ziemi...