Urszula Ferenc: Niemal każdy z nas ma swoje magiczne miejsce z dzieciństwa, które wspomina ze szczególnym sentymentem. Pan również?
Tomasz Raczek: Z dzieciństwa? Nie, chyba nie. Ostatnio wracam natomiast do miejscowości Niechorze na zachodnim wybrzeżu Bałtyku. Kupiłem tam nawet dom, ale nie nad morzem, tylko w lesie. Wracam tam jednak nie ze względu na odległe wspomnienia, tylko dlatego, że właśnie w Niechorzu oświadczyli się sobie moi rodzice. Traktuję to miejsce jako prapoczątek mojego istnienia, więc jeżdżę tam z pewnym sentymentem i dobrze się czuję. Niedaleko Niechorza jest też Międzywodzie, gdzie lubił spędzać wakacje Zygmunt Kałużyński. Mam więc wrażenie, że jestem w takim zakątku Polski, który jest dla mnie ważny i w którym ważni dla mnie ludzie przeżywali ważne dla siebie momenty.
A jakie jest pana ulubione miejsce?
To przepiękna miejscowość Gilleleje w Danii na wybrzeżu wyspy Zelandia, na północ od Kopenhagi. Gilleleje znane jest z tego, że mieszkał tu i tworzył Soren Kierkegaard. W pobliżu znajduje się Helsingor ze słynnym zamkiem Hamleta.
W Gilleleje co roku wynajmuję dom położony na wysokiej wydmie nad morzem. Dom ze szklanymi ścianami i z nieograniczonym widokiem na cieśninę Kattegat. Moim największym marzeniem jest zamieszkanie w takim miejscu na stałe. Niestety, w Polsce prawie nie ma domów z widokiem na morze ze względu na przepisy. Mój duński dom stoi na pustkowiu, nie ma tam zgiełku. Zwykle wyjeżdżam do Danii raz w roku, latem, kiedy dni są bardzo długie, noce krótkie i prawie białe, a klimat niemal śródziemnomorski. Staram się spędzać tam tyle czasu, ile tylko mogę.
W Danii zachwyca mnie także styl życia. Ludzie są dla siebie niezwykle życzliwi i otwarci, a miejscowości nie straszą tandetą, bazarowymi produktami i krzykliwymi smażalniami. Wszystko jest powściągliwe, takie jak powinno być.
A czy poszukuje pan nowych kierunków? Może ma pan jakieś marzenie związane z podróżami?
Chciałbym popłynąć dookoła świata. Ale nie żaglówką, tylko transatlantykiem. Byłem oficerem rozrywkowym na Batorym, dlatego bardzo lubię duże statki: najnowocześniejszą cywilizację w połączeniu z otwartym morzem i oddaleniem od lądu. Ląd kojarzy mi się z polityką, z ograniczeniem, ze stresem. Najchętniej nigdzie bym się nie zatrzymywał. Największą przyjemnością jest pływanie, kiedy na horyzoncie nie widać ziemi. Większość ludzi pyta zwykle, do jakich portów statek zawinie, a ja zawsze się upewniam, czy będzie choć kilka dni na pełnym morzu. Zawinięcie do portu to dla mnie przymusowa przerwa w rejsie. Na morzu nie przerażają mnie sztormy. Przeżyłem ich wiele, także takie ekstremalne - 11 w skali Beauforta. Statek niemal się przewracał. Oczywiście nie twierdzę, że w takich sytuacjach jestem zupełnie spokojny, ale też nie ogarnia mnie panika.