Wprawdzie to Śląsk uchodzi za polską krainę zamków z największą liczbą tego typu obiektów w przeliczeniu na powierzchnię, ale Podkarpacie spokojnie może walczyć o drugie miejsce w tej kategorii. Choć kojarzy się raczej z dziką przyrodą, to - uwaga - na 419 zamków i 2021 pałaców w całej Polsce to w tym właśnie regionie znajduje się aż 175 miejsc z zamkowymi, pałacowymi i dworkowymi zabytkami.
Położenie tego regionu - bliskość granicy z Rusią i bezpośrednie zagrożenie ze strony często najeżdżających na kresy wschodnie Tatarów i Turków spowodowało, że już od panowania Kazimierza Wielkiego budowano tu potężne ochronne obiekty, a piękne krajobrazy w późniejszych wiekach nakłaniały arystokrację do inwestycji w wybitną - i to na skalę światową - architekturę.
Odwiedzenie wszystkich jej okazów wymaga sporej wytrwałości – ale warto, bowiem ich mury kryją w sobie fascynujące historie rodzinne, straszne legendy i, o dziwo, wiele z nich przetrwało wojnę w bardzo dobrym stanie lub zostało po jej zakończeniu pieczołowicie odrestaurowanych.
Jeździec bez głowy
Jakim cudem w Łańcucie nie są kręcone filmy, kryminalne seriale, a w jego murach nie rozgrywa się akcja powieści, nawet niekoniecznie historycznych? Przy rezydencji Lubomirskich i Potockich niech schowają się wszystkie niemieckie, francuskie czy angielskie zamki.
Dech zapierają idealnie zachowane wnętrza - od tych z XVII wieku po secesję - a nawet cały apartament urządzony w modnym pod koniec XIX wieku stylu japońskim. Ale zamek ten - jego ogród, przebogate stajnie - warto odwiedzić szczególnie dla historii jego mieszkańców i legend. Najsłynniejsza jest ta o Stanisławie Stadnickim vel Diable Łańcuckim. Samracie, który, owszem, może i odważny, może i z wojennymi dokonaniami z czasów króla Stefana Batorego, ale notorycznie łamiącym prawo, deptającym wszystkie zasady moralne i przelewającym morze niewinnej krwi. Już za życia stał się legendą. W XVIII wieku powiadano o nim, że zaprzedał duszę czartu i skończył tak, jak żył - krwawo, bo posiekany przez sługi starosty leżajskiego Łukasza Opalińskiego. Ale piętno zbrodni i swawoli spoczęło na całej jego rodzinie. Wszyscy jego potomkowie, cała niemal łańcucka linia Stadnickich, począwszy od synów starego Diabła, a skończywszy na jego wnukach, zginęła pod toporem kata. Po śmierci pana łańcuckiego najpierw jego synowie, a potem żona rozpoczęli walkę o spadek. Przewodniczka po zamku wspomina, że jego bezgłowy duch na dzikim koniu podobno wciąż się pojawia w murach...
Ale to nie wszystko - inna łańcucka historia to wręcz gotowy scenariusz filmu. To opowieść o tym, jak kolejny z panów na zamku, Teodor Lubomirski, "rozwiódł" jednego z kupców, ponieważ spodobała mu się jego żona. I to do tego stopnia, że zanim do rozwodu doszło, na świat już przyszła Anusia. Anusia, w pojedynku o którą dwadzieścia lat później dał się zabić wojewoda lubelski.
Równie tragiczne wydarzenia leżą u źródeł opowieści o legendarnej Białej Damie z Krasiczyna. Leżący tam zamek o przepięknej renesansowej architekturze nie potrzebuje własnej zjawy, by zachęcać do zwiedzania. Ale tajemnicza legenda dodaje miejscu dodatkowego uroku. Biała Dama to 16-letnia Zosia Sapieżanka, córka księcia Leona Sapiehy, która rzuciła się z wieży zegarowej, bo nie chciała poślubić niekochanego, sporo starszego mężczyzny. Jej postać, ubrana na biało, pojawiała się na zamkowych murach i zwiastowała nieszczęście. Tak było przed ogromnym pożarem w połowie XIX stulecia i później, przed II wojną światową, gdy zamek został zdewastowany.
Bies
Nie mniej historii i legend opowiada o Olszanicy, a konkretnie o Pałacu Biesa. Już sama nazwa podpowiada, że będzie ciekawie. I rzeczywiście - Agnieszka Wajda, kierownik (bo w Pałacu znajduje się Ośrodek Wypoczynkowo-Konferencyjny podległy Ministerstwu Sprawiedliwości), opowiada legendę, od której miejsce wzięło swoją nazwę. - Kiedyś, jeszcze przed nastaniem ludzi, tu w okolicy panował Bies. Wyglądał trochę jak człowiek, ale był znacznie większy, do tego z rogami i skrzydłami wyrastającymi z ramion. Przez niego żaden człowiek nie mógł się tu zatrzymać na dłużej. Tak było, aż przywędrowało tu plemię, któremu przewodził San. Zbudowali chaty i założyli wieś nad największą rzeką. Rozeźlony Bies stworzył sobie pomocników: Czady - małe pokraczne straszydła, które a to zniszczyły zboże, a to postraszyły dzieci. Kiedy jednak San uratował życie jednemu z tych złośliwców, ten namówił pobratymców, by zamiast ludziom przeszkadzać, zacząć im pomagać. Rozzłościło to Biesa. By uratować Czady przed jego zemstą, San wyzwał go na pojedynek. Ale dobrze wybrał moment - zrobił to, gdy skrzydła Biesa leżały na brzegu rzeki. Walka trwała cały dzień, w jej efekcie obaj rywale utonęli w rzece, którą na pamiątkę nazwano Sanem. A góry, w których osiadło plemię, Bies-Czadami.
Dziś poszczególne budynki w Pałacu Biesa noszą nazwy: San, Czart i właśnie Bies.
Kuchnia polska na nowo
Niektóre podkarpackie zamczyska i pałace, jak Łańcut czy Dubiecko, przetrwały wojny i PRL w bardzo dobrym stanie. Inne, jak Krasiczyn czy Dwór Kombornia, były jednak całkowicie zrujnowane. Przywrócenie i blasku wymagało wiele pracy i inwestycji. Przy okazji prac na ich terenie stworzono niezłą bazę hotelową i sprowadzono świetnych kucharzy.
W rękach Janusza Pyry szefującego kuchni w Dubiecku, czy Macieja Kopczyńskiego, szefa kuchni w Dworze Kombornia (niech nazwa nie zmyli - to pełnoprawny pałac) polska tradycyjna kuchnia odwołująca się do szlacheckich receptur okazuje się być jak najbardziej odpowiadająca współczesnym standardom. Ryszard Skotniczy, właściciel Komborni opowiada, że co się tylko da uprawiają sami albo kupują od lokalnych producentów. - Mamy silne poczucie, że warto podkreślać regionalność tego miejsca, pokazywać co mamy najlepsze. Stąd pojawił się pomysł stworzenia u nas salonu win karpackich. Mamy w nim kolekcję win z Karpat, czyli z Polski, Słowacji, Rumunii, Czech i Węgier.
Podobnie lokalność i historia miejsca (a jest ona fascynująca, bo przecież Zamek w Dubiecku to zamek Krasickich, a więc mieszkał w nim i tworzył Ignacy Krasicki) podkreślana jest przez obecnych właścicieli zamku. - Oczywiście, że jest to komercyjny obiekt i musi spełniać nowoczesne standardy hotelu, restauracji, ale zmienialiśmy jak najmniej się dało. W końcu cała przyjemność mieszkania tu choć przez chwilę polega na tym, że można poczuć tę historię - opowiada Jacek Grzegorzak z Zamku w Dubiecku.