Anna Sobańda: Czy pamiętacie moment, w którym podróż dookoła świata przestała być w waszych głowach odległym marzeniem, a stała się realnym planem?
Tomek: My wcześniej takiego marzenia w głowie w ogóle nie mieliśmy, u nas od razu pojawił się realny plan.
Magda: Nie pochodzimy z rodzin podróżniczych, sami nigdy wcześniej nie podróżowaliśmy. Całe nasze doświadczenie to wakacje all inclusive w Egipcie i Chorwacji oraz work and travel w Stanach Zjednoczonych. Nie planowaliśmy tej podróży od dawna, nie odkładaliśmy na nią pieniędzy. W pewnym momencie pomyśleliśmy, że zmieniamy swoje życie i ruszamy.
Co skłoniło was do decyzji o pozostawieniu dotychczasowego życia i ruszeniu w świat?
Magda: Głównym powodem byłą chęć zmiany rutyny, w którą wpadliśmy. Zarówno ja, jak i Tomek zaczęliśmy pracę już w trakcie studiów, ciągnąc jednocześnie po dwa kierunki. Po studiach kupiliśmy samochód, mieszkanie na kredyt, wszystko zaczęło układać się w bardzo dorosłe życie. W pewnym momencie trochę nas to wystraszyło. Pomyśleliśmy: zaraz, zaraz, teraz przed nami tylko dzieci, dom, praca i tak do starości? Postanowiliśmy więc zrobić jeszcze coś innego, zanim wpadniemy w ten tradycyjny schemat.
Skąd wzięliście fundusze na podróż?
Magda: Sprzedaliśmy wszystko, co sprzedać się dało: samochód, kanapę, wyposażenie mieszkania. Postanowiliśmy też wziąć ślub, z myślą o tym, że koperty zasilą nasz budżet (śmiech). Tak uzbieraliśmy fundusze na początek podróży
Tomek: Ja jestem architektem, więc mieliśmy ten komfort, że mogłem pracować zdalnie. Liczyliśmy na to, że będę dostawał od czasu do czasu jakieś zlecenia.
Magda: Pamiętam też, że myśleliśmy w takich kategoriach, że na świecie jest wiele miejsc, w których możemy się zatrzymać i zarobić. Wiedzieliśmy więc, że damy radę.
Czyli nie mieliście pieniędzy na całą podróż?
Magda: Nie, zwłaszcza że nie zakładaliśmy, że będzie ona trwała 4 lata. Liczyliśmy, że to będzie około roku, a budżet mieliśmy na jakieś 6 miesięcy.
Czy poza wyprzedaniem własnego majątku staraliście się o jakiś sponsorów?
Tomek: Wówczas nie mieliśmy w ogóle pojęcia, że tak można. Nie zakładaliśmy też, że nasza podróż będzie aż tak długa, rozważaliśmy nawet, że zakończy się ona tylko na Stanach Zjednoczonych. Sądziliśmy więc, że pieniądze, które mamy, plus jakieś moje zlecenia, w zupełności nam wystarczą. Grunt pod pracę zdalną przygotowałem sobie już wcześniej. I kiedy na przykład czekając w Stanach na dokumenty samochodu mieliśmy dwutygodniową przerwę, zadzwoniłem do szefa z pytaniem, czy nie ma dla mnie pracy. Szczęśliwie okazało się, że akurat był projekt, którym mogłem się zająć. Później pracowałem też zdalnie miedzy innymi w Gwatemali i Boliwii.
Podejmowaliście jakieś prace w miejscach, które odwiedzaliście?
Tomek: Tak, w Australii. Tam stawki są tak wysokie, że nie było sensu liczyć na pracę z Polski. Schowaliśmy więc dyplomy do kieszeni i pracowaliśmy fizycznie.
Magda: Ja byłam kelnerką, Tomek był barmanem. Pracowaliśmy przez 8 miesięcy w restauracji i udało nam się odłożyć pieniądze na kolejny rok podróżowania.
Ruszając w podróż, musieliście zawiesić swoje dotychczasowe życie. Jak to zorganizowaliście?
Tomek: Poszedłem do szefa i powiedziałem, że chcę dwa lata bezpłatnego urlopu. On się uśmiechnął i powiedział: Tomek, maksymalnie na rok. Wróciłem jednak po 4 latach i cały czas pracuję w tej samej firmie. Generalnie jednak wyjeżdżając, odcięliśmy wszystko. Nie chcieliśmy mieć ciśnienia, że po pół roku musimy z jakiegoś powodu wracać. Magda zupełnie zrezygnowała z pracy. Spisaliśmy notarialnie upoważnienia dla mojego brata i jej siostry, żeby mogli w naszymi imieniu załatwiać wszystkie sprawy urzędowe.
A kredyt na mieszkanie?
Magda: Spłacał się z wynajmu. Całe szczęście niemal przez cały czas mieliśmy lokatorów.
Czy podejmując decyzję o podróży, mieliście dokładny plan tego, gdzie chcecie jechać, co chcecie zobaczyć?
Magda: Nie, żadnego planu nie było. To było do tego stopnia działanie na żywioł, że nawet nie mieliśmy noclegu po wylądowaniu w Stanach Zjednoczonych. Wzięliśmy namiot i jakoś tak naiwnie myśleliśmy, że rozbijemy się gdzieś przy lotnisku. Oczywiście okazało się to niemożliwe.
Tomek: W nowym Jorku zobaczyliśmy autobus do Bostonu, a ponieważ tam mieliśmy znajomego, którego poznaliśmy kilka lat wcześniej, postanowiliśmy do niego pojechać.
Magda: Ten znajomy oczywiście nie miał pojęcia, że przylatujemy do Stanów. Dowiedział się dopiero z maila, którego wysłaliśmy mu z autobusu. Przyjął nas jednak i pomógł ogarnąć podróż po Stanach.
A kolejne etapy?
Magda: Planowaliśmy na bieżąco. Uważam, że brak sztywnych założeń i celów do zrealizowania zadecydował o sukcesie naszej podróży.
Czy z perspektywy czasu zdarza wam się mówić: Boże, co myśmy sobie myśleli?
Magda: Tak, bardzo często nam się to zdarza. Tak naprawdę dopiero teraz dociera do nas, jak niektóre sytuacje mogły być dla nas niebezpieczne. Oczywiście nic złego nam się nie przytrafiło i świat z naszego punktu widzenia jest bardzo bezpieczny. Ostatnio jednak, podczas prezentacji naszej książki w Rumi, podszedł do nas pewien pan, który przez wiele lat był konsulem w Peru i powiedział: Słuchałem tego, co wy tam robiliście, i muszę powiedzieć, że mieliście naprawdę dużo szczęścia, bo zdarzało mi się odsyłać do Polski ludzi w różnym stanie. Trochę nam to dało do myślenia, choć w podróży takiego zagrożenia w ogóle nie czuliśmy. Jesteśmy beztroscy, ale nie jesteśmy nieodpowiedzialni. Normy bezpieczeństwa staraliśmy się zachowywać.
Jakie to były normy?
Tomek: W Ameryce Południowej na przykład z zasady nie wychodziliśmy po zmroku, chyba że był z nami ktoś lokalny.
Magda: Jeżdżąc motorem, nigdy nie rozbijaliśmy namiotu gdzieś na uboczu.
Tomek: Mieliśmy zasadę, że po zmroku musimy być z motorem w jakimś hotelu. Poza tym, słuchaliśmy swojej intuicji. Pamiętam taką sytuację, że wstaliśmy rano i mieliśmy plan, żeby wsiąść na motor i jechać dalej. Magda jednak powiedziała „nie jedźmy”.
Magda: Tak, miałam przeczucie, że powinniśmy zostać w hotelu i nie jechać tego dnia dalej. Tomek nawet nie próbował mnie przekonywać, powiedział „ok, zostajemy”.
Przekonaliście mnie, że nie jesteście szaleńcami i wasza podróż faktycznie miała jakieś ramy bezpieczeństwa. Ale czy wy się w ogóle jakoś do niej przygotowywaliście?
Tomek: Zrobiliśmy potrzebne szczepionki. Pomyśleliśmy też, że być może będziemy musieli jeździć motorem, więc zrobiliśmy prawo jazdy na motor, które odebraliśmy tydzień przed wyjazdem. Ja zrobiłem również kurs sternika morskiego. Czasu wystarczyło mi jednak tylko na teorię, musiałem pominąć część praktyczną.
Magda: Te przygotowania nie trwały jednak miesiącami. Fakt, od momentu podjęcia decyzji do wyjazdu minął rok, ale te wszystkie rzeczy, o których mówił Tomek, zrobiliśmy miesiąc przed podróżą. To dla nas bardzo typowe, zawsze wszystko robimy na ostatnią chwilę.
Zaopatrzyliście się w jakiś specjalistyczny sprzęt podróżniczy?
Magda: Część sprzętów, w tym kuchenka turystyczna, nie dotarło na czas, ponieważ oczywiście zamawialiśmy je na ostatnią chwilę.
Tomek: Na szczęście dotarł namiot i materace pompowane. Kupiliśmy też śpiwory.
W Ameryce Południowej chodziliście po górach. Wejście na sześciotysiecznik wymaga odpowiedniego sprzętu. Skąd go wzięliście?
Magda: Cały sprzęt potrzebny do wspinaczki wypożyczyliśmy. I tak popełniliśmy błąd, bo wzięliśmy za dużo niepotrzebnych ciepłych rzeczy, które dźwigaliśmy przez pół świata. Teraz zrobilibyśmy inaczej i kupilibyśmy ciepłe swetry wówczas, gdy byłyby potrzebne.
Gdzie nocowaliście w trakcie podróży?
Tomek: Nastawialiśmy się na nocowanie w namiocie, czasem w samochodzie. W Stanach na przykład tylko raz spaliśmy w hotelu i było to w Las Vegas. Korzystaliśmy też z uprzejmości napotkanych ludzi.
Mieliście założony jakiś budżet dzienny?
Magda: Tak, wydawaliśmy ok. 20 dolarów dziennie.
Tomek: To nie było jednak założenie, tylko średni wynik tego, ile potrzebowaliśmy, by przeżyć dzień.
Magda: Żyliśmy oszczędnie, jak wchodziliśmy do marketu, to sięgaliśmy raczej na te najniższe półeczki.
Tomek: Raz na dwa tygodnie robiliśmy sobie jednak dzień szaleństwa i rozpusty, i kupowaliśmy takie jedzenie, na jakie mieliśmy ochotę.
Gdzie szukaliście informacji na temat miejsc, jakie odwiedzaliście?
Magda: Czytaliśmy głównie blogi i sugerowaliśmy się tym, co tam znaleźliśmy. Czasem pytaliśmy też ludzi poznanych w hotelach czy osób, u których mieszkaliśmy.
Jak się wraca z czteroletniej podróży dookoła świata?
Magda: Wraca się dziwnie, ponieważ nagle Polska staje się egzotyczna. Po wielu miesiącach w Ameryce Południowej, kilku na Pacyfiku i prawie roku w Azji na rowerze, nagle wracasz do tego komfortowego życia w Polsce. Własne łóżko, łazienka, bieżąca ciepła woda stają się czymś nieoczywistym.
Wygody to dobra strona powrotu, były też złe strony...
Magda: Niestety tak. W podróży czujesz totalną wolność, na wszystko masz czas, robisz tylko to, na co masz ochotę. Kiedy wracasz do Polski, wpadasz w wir obowiązków, powinności, zarabiania na utrzymanie.
Tomek: Poza tym życie w podróży jest tańsze. My wydawaliśmy połowę tego, co wydajemy na utrzymanie w Polsce, mimo że tam dużo jeździliśmy i zwiedzaliśmy.
Dużo czasu minęło, nim przywykliście do dawnego życia?
Tomek: Ja w trakcie podróży bardzo tęskniłem za swoją architekturą, więc po powrocie bardzo szybko wróciłem do pracy. Wpadłem w kolejną przygodę i nie miałem problemu z etapem przejścia.
Magda: Ja znalazłam pracę po pół roku, ale to było spowodowane przede wszystkim tym, że proces rekrutacyjny trwał dość długo.
Czy na którymś etapie podróży mieliście myśl: nie wracamy, zamieszkamy tutaj?
Magda: Tak, w Australii pojawiła się taka myśl. Tam życie jest łatwiejsze, bardziej słoneczne. Sydney jest wspaniałym miastem.
Tomek: Podobało nam się to, że Sydney składa się jakby z wielu małych miasteczek. Poza tym pogoda jest bardzo fajna. Mieszkaliśmy tam w mieszkaniu podnajętym od znajomych, którzy w tym czasie sami wyjechali w podróż. Mieliśmy więc fajne miejsce do życia, a także znajomych, z którymi mogliśmy spotkać się wieczorem i pójść na piwo czy grilla.
Magda: Mieliśmy też pracę, która w ogóle nie była stresująca, i pieniądze na wszystko. To naprawdę było kuszące.
Dlaczego więc nie zostaliście w Australii?
Tomek: Ponieważ oni nie oglądali „Bolka i Lolka” (śmiech).
Magda: Dokładnie. Możesz się tam czuć dobrze, ponieważ ta kultura faktycznie jest zbliżona do naszej. Nie jest to jednak to, w czym dorastaliśmy, w czym się wychowywaliśmy. Nigdy nie będziesz w stanie porozmawiać z obcokrajowcem tak jak z Polakiem. Dlatego wróciliśmy.
Czy swój powrót planowaliście, czy podobnie jak z decyzją w sprawie wyjazdu, po prostu postanowiliście w pewnym momencie, że wracacie?
Magda: Było dokładnie tak, jak z wyjazdem. Po prostu poczuliśmy, że czas wracać.
Tomek: Decyzję o powrocie podjęliśmy w Nepalu. Było kilka scenariuszy tego, jak wracamy. Pojawiła się koncepcja kolei Transsyberyjskiej, przejechania rowerami przez Azję Środkową. Ponieważ jedyna rzecz w podróży, jakiej nie próbowaliśmy, to podróż samotna, był też opcja rozdzielenia się. W Himalajach jednak dotarło do nas, że jesteśmy nasyceni wrażeniami i pora wracać.
Magda: Kupiliśmy bilety powrotne i napisaliśmy do bliskich, że za 3 tygodnie jesteśmy w Polsce.
Czy wy w tych szalonych decyzjach byliście zgodni, czy też jedno musiało namawiać drugie na wyjazd albo powrót w określonym czasie?
Magda: Nie, nie było żadnego namawiania, jesteśmy w tych kwestiach bardzo zgodni. W ogóle o tym nie rozmawialiśmy, tylko w pewnym momencie oboje uznaliśmy, że już czas, by zakończyć tę podróż.
Podczas podróży mieliście do czynienia z mieszkańcami niemal wszystkich kontynentów. Jak z tej perspektywy i po czterech latach poza domem oceniacie mentalność Polaków?
Tomek: Po powrocie przeżyliśmy szok i to nie był szok pozytywny. Po Australii i Azji, gdzie ludzie są bardzo otwarci i ciągle się do siebie uśmiechają, wróciliśmy do Polski, w której ludzie nie uśmiechają się w ogóle. Tutaj wchodzisz do sklepu, mówisz „dzień dobry, piękna dzisiaj pogoda”, a w odpowiedzi słyszysz „dwa pięćdziesiąt”.
Magda: Kolejna rzecz, która nas mocno dotknęła, zwłaszcza po podróży do Australii i Stanów Zjednoczonych, to jak dużo jest w Polsce hejtu. Pod artykułem o naszej podróży czytaliśmy wiele bardzo złośliwych i niesprawiedliwych komentarzy. W Stanach jest zupełnie inaczej, wszyscy cię wspierają, mówią „super, świetna sprawa, brawo”. W Australii było identycznie, a w Polsce pojawiło się podcinanie skrzydeł. To było dla nas bardzo negatywnym zaskoczeniem.
Tomek: Najbardziej raziło nas to na początku. Później wsiąkliśmy w tę mentalność, wycofaliśmy się w krąg swoich bliskich, przyjaciół i znajomych i dzięki nim znów poczuliśmy się dobrze. W tym otoczeniu czujemy się komfortowo, nie docierają do nas negatywne emocje, jednak kiedy zrobimy krok na zewnątrz, znów robi się mało sympatycznie.
Od niedawna jesteście rodzicami, czy planujecie podróże z dzieckiem?
Tomek: Sprawdzaliśmy już tę opcję na Kaszubach i na Mazurach. Nasz syn świetnie znosi podróż w przyczepce rowerowej.
Magda: Na pewno chcielibyśmy pojechać do Malezji, a może Indonezji. Tym razem jednak bardziej urlopowo, maksymalnie na 3 miesiące.
Czy z racji podróżowania z dzieckiem będziecie bardziej zorganizowani?
Magda: Zorganizowani na pewno nie będziemy, bo taką mamy naturę (śmiech).
Tomek: W tym naszym niezorganizowaniu jest po pierwsze metoda, a po drugie zabawa. To nie jest takie niezorganizowanie, które naraża nas na niebezpieczeństwo. Pozwalamy sobie na luz i swobodę, ale w bezpiecznych granicach.
Od waszej podróży minęły już dwa lata. Tęsknicie za nią, ciągnie was, by znów ruszyć w drogę?
Magda: Mnie na pewno bardziej niż Tomka, ponieważ moje życie jest obecnie rutynowe i skupione na dziecku. Nie chodzi jednak o poznawanie nowych miejsc, odkrywanie czy zwiedzanie. Chodzi przede wszystkim o stan bycia w drodze. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Gdańska na promocję książki, Tomek powiedział: „ale fajnie jest być w drodze, nawet jeśli tylko do Warszawy”. Tęsknimy więc za tym stanem ducha.
Tomek: Jest to zupełnie inny poziom wolności. Moja praca bardzo mnie kręci i bawi, ale w pewien sposób również bardzo ogranicza. Tego poczucia wolności, które daje bycie w drodze, najbardziej nam brakuje.
Książka "Pirania na kolację" autorstwa Magdy Bogusz ukazała się nakładem wydawnictwa Muza