Biura turystyczne i agenci sprzedający wycieczki dwoją się i troją, by przyciągnąć klientów właśnie swoją ofertą. Niektórzy doszli do takiej perfekcji, że są w stanie w poetyckich słowach "sprzedać" koszmar w cenie "wakacji marzeń". I nie mówimy tu nawet o zwykłych oszustach, ale renomowanych biurach podróży. Jak rozpoznać sztuczki marketerów i o co dokładnie wypytać, zanim wylecimy na wakacje?

Reklama

"Blisko" nie zawsze jest fajne

Schody zaczynają się już na lotnisku. "Szybki transfer", który nas skusił w ofercie, może się okazać zabójczy dla wypoczynku. Krótka podróż z lotniska do hotelu, owszem, na pierwszy rzut oka brzmi atrakcyjnie, bo przecież, po co marnować czas na dojazdy. Problem w tym, że jednocześnie oznacza to dolatujący do naszych uszu codziennie huk startujących i lądujących maszyn. Zamiast poprzestać na stwierdzeniu "krótki przejazd", lepiej dopytajmy, ile faktycznie kilometrów dzieli lotnisko od naszego miejsca zakwaterowania.

Reklama

Kolejne "niedomówienia" wyjdą w praniu, jeśli okaże się, że czekają nas przesiadki, albo w ogóle dojazd na miejsce na własny koszt.

Reklama

Najczęściej zwracamy też uwagę na bliskość plaży. Lepiej jednak przed podjęciem decyzji o wyborze takiego właśnie, a nie innego obiektu dopytać, czy "10 minut do plaży" oznacza 10-minutowy spacerek, czy 10-minutową podróż autokarem, na który na dodatek przyjdzie nam czekać, albo który kursuje jedynie dwa razy dziennie.

Widok na morze czy na sąsiada?

Oferty biur podróży kuszą także pokojami "z widokiem na morze". Może być jednak tak, że to morze dojrzymy dopiero przez lunetę. Albo też ¾ widoku na morze zasłoni nam parasol na tarasie sąsiada z pokoju naprzeciwko.

Prawie na pewno możemy się liczyć z kiepskim widokiem, jeśli wybierzemy tzw. pokój ekonomiczny o obniżonym standardzie. Pomijając wiele innych braków, jednym z nich będzie malowniczy widok z okna czy tarasu, który może wychodzić np. na zaplecze kuchenne.

Uważaj na gładkie słówka. Rzeczywistość jest brutalna

Takich gładkich, poetyckich zwrotów marketerzy znają o wiele więcej. Oni wiedzą, co chcieli pod nimi ukryć, my przekonamy się na miejscu, czyli za późno.

"Dużo atrakcji" często oznacza bogate życie nocne, kluby i puby usytuowane jeden na drugim i tabuny nie do końca trzeźwych i nie do końca ubranych "turystów" przewalające się pod naszymi oknami. Miejsce "przyjazne dla rodzin z dziećmi" często jest nie do zaakceptowania dla seniorów czy po prostu osób, które chciałyby spędzić wakacje w "ciszy i spokoju".

Z kolei "zaciszne miejsce" w "otoczeniu sielskiej natury" często oznacza zapadłą dziurę na skraju świata, którą od cywilizacji oddzielają dziesiątki kilometrów. Możecie zapomnieć, że wyskoczycie tu wieczorem na romantyczną kolację do kafejki czy wpadniecie rankiem na pyszne śniadanie.

Dobra rada, zanim podpiszecie umowę z biurem podróży i wpłacicie pieniądze na "wakacje marzeń": nie wierzcie, we wszystko, co wam oferują, pytajcie, dopytujcie i jeszcze raz pytajcie o każdy ważny dla was szczegół. Dzięki temu unikniecie wielkiego rozczarowania. Pamiętajmy bowiem, że nie wszystko złoto, co się w wakacyjnych katalogach świeci.