Pasażer który łamie nogę na pokładzie samolotu, to dość rzadkie zjawisko. Do takiego wypadku doszło 17 kwietnia na pokładzie samolotu lecącego do Nowej Zelandii. Mężczyzna złamał nogę, wracając z toalety.

Pasażer przeżył dramat na pokładzie samolotu

Dramat, jak poinformował lokalny dziennik "The New Zealand Herald", rozegrał się na pokładzie samolotu linii Air New Zealand lecącego z Denpasar do Auckland. Kiedy jeden z pasażerów wracał z toalety, doznał poważnego urazu i złamał nogę.

Reklama

Z powodu silnych turbulencji, które występowały wówczas na terenie, przez który przelatywał samolot, mężczyzna stracił równowagę i upadł tak niefortunnie, że doznał złamania kości piszczelowej i strzałkowej.

Jeżeli dochodzi do wypadku na pokładzie samolotu, zazwyczaj załoga podejmuje decyzję o awaryjnym lądowaniu, by jak najszybciej udzielić pomocy poszkodowanemu. Tym razem samolot poleciał dalej, a na jego pokładzie podróżował cierpiący przez 6 godzin mężczyzna, będący ofiarą wypadku.

Ze złamaną nogą 6 godzin w samolocie

Poszkodowanego, jak podaje dziennik, wspierała jedynie żona, z którą podróżował. Wspierała cierpiącego, który musiał spędzić na pokładzie samolotu 6 godzin, bo nie zdecydowano się na awaryjne lądowanie. Załoga maszyny przesadziła jedynie pasażerów, żeby ofiara mogła się położyć na ich miejscach. Na szczęście na pokładzie przebywał lekarz, który podał mężczyźnie leki przeciwbólowe. To była cała podniebna "akcja ratunkowa".

"Jego noga była prawie złamana na pół" – przekazał lokalnej prasie przyjaciel poszkodowanego, który odebrał mężczyznę na lotnisku.

Po opatrzeniu ofiara wypadku została przewieziona do szpitala. Zdarzenie wywołało szerokie poruszenie, o jej skomentowanie poproszono przede wszystkim linię lotniczą Air New Zealand.

David Morgan, główny specjalista ds. integralności operacyjnej i bezpieczeństwa, wytłumaczył, że wypadku, załoga samolotu musiała przeanalizować różne czynniki. Wzięto pod uwagę poziom opieki medycznej, jaki mógł być dostępny w miejscach ewentualnego przekierowania samolotu oraz "interes osoby poszkodowanej", jak podał tygodnik Wprost. Ostatecznie uznano, że kontynuowanie podróży będzie najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji, które na dodatek wywoła najmniej komplikacji.