Z granicy francuskiej do centrum miasta można dojechać tramwajem. Cała podróż zajmuje kwadrans. Na pętli genewskich linii 12, 16 i 17 w Moillesulaz zaczyna się Szwajcaria. Genewczycy chętnie jeżdżą stąd do francuskiego miasteczka Annmasse po zakupy spożywcze. W drodze powrotnej nikt nie zagląda im do dokumentów, a celnicy zerkają najwyżej do koszyków, aby policzyć butelki wina.

Reklama

Mam w Genewie swoje miejsca ulubione, których fotogeniczność odkrywam ciągle na nowo. Lubię na przykład posiedzieć – oczywiście przy słonecznej pogodzie – na piętrowej ławce przy promenadzie Crets i sycić się widokiem Mont Blanc, „wznoszącego się po królewsku ze swą tiarą z lodu i płaszczem śnieżnym” (Wiktor Hugo). Szczyt jest odległy o 60 kilometrów, ale wydaje się znacznie bliższy.

Chętnie krążę po Starym Mieście. Zaglądam do surowych wnętrz audytorium, w którym nauczał Kalwin, z radością wchodzę do katedry św. Piotra, aby posłuchać koncertu katedralnego chóru. Z północnej wieży kościoła roztacza się niepowtarzalny widok na miasto, Jezioro Genewskie (zwane tu chętniej Lemanem) i Alpy.

Na dziedzińcu uniwersytetu czasami udaje mi się wygrać w szachy (potężne gabaryty figur rozwijają mięśnie). Zanim wrócę na Stare Miasto, przechodzę obok stumetrowej długości pomnika, zwanego Ścianą Reformatorów. Spoglądają na mnie badawczo czołowe postaci genewskiej reformacji: Kalwin, Farel, Beza i Knox.

Reklama



Polskimi śladami

Ponad 40 proc. mieszkańców Genewy to cudzoziemcy. W niektórych gminach stanowią oni prawie połowę mieszkańców. Nie ma chyba bardziej międzynarodowego miasta na świecie. Taki charakter nadają Genewie urzędnicy ponad 200 organizacji międzynarodowych. Mają tu swoje siedziby m.in. ONZ, Międzynarodowy Czerwony Krzyż, Światowa Organizacja Zdrowia, Organizacja Ochrony Własności Intelektualnej, Światowa Organizacja Meteorologiczna. Tysiące cudzoziemców pracują właśnie w tych licznych organizacjach. Choć, prawdę mówiąc, czasem nie bardzo wiadomo, co konkretnego właściwie robią.

Reklama

Ja obsesyjnie wypatruję tu polskich śladów. W Genewie mieszkali Juliusz Słowacki, Adam Mickiewicz, Ignacy Mościcki, Józef Conrad-Korzeniowski, Zofia Kossak i Kazimierz Wierzyński. Zmarli tu Józef Ignacy Kraszewski i Antoni Patek, założyciel słynnej firmy zegarmistrzowskiej; urodził się Eugeniusz Bodo, aktor znany w okresie międzywojennym.

Niedaleko synagogi przy Avenue Krieg stoi kamienica, w której spędził ostatnie dni życia Artur Rubinstein, ale nie ma już domu, w którym w latach 1833 – 1836 mieszkał Juliusz Słowacki i skąd pisał nostalgiczne listy do matki. Jest tylko francuskojęzyczna tablica wmurowana w ścianę nowego budynku.



„W Genewie od mojego pobytu przybyło dwa cuda – pisał Słowacki do matki 6 czerwca 1834 r. – Postawiono długi most przez jezioro i wybudowano ogromny hotel, czyli dom zajezdny przy moście.” Ten hotel to dziś pięciogwiazdkowy Four Seasons Des Bergues. W Genewie jest obecnie 14 hoteli tej kategorii. W „Des Bergues” w grudniu 1927 r. zatrzymał się Józef Piłsudski, który przyjechał salonką do Genewy na posiedzenie Ligi Narodów. Podziwiany przez Słowackiego Pont des Bergues zaprowadzi nas na uroczą wysepkę Rousseau, z łabędziami i pomnikiem wielkiego myśliciela. Notabene – syna miejscowego zegarmistrza.

Nie tylko fondue i raclette

Jeśli skusimy się na wycieczkę statkiem po Rodanie i okaże się, że za kołem sterowym stać będzie Jean-Pierre, to na końcowej przystani zaprosi wszystkich na kawę. Jej smak i aromat – jak twierdzi sam sternik – wspominają turyści nawet w Australii. To bardzo możliwe: w Genewie dotąd nie zdarzyło mi się dostać nieudanej kawy. I pomyśleć, że półtora wieku temu Słowacki raportował stąd mamie: „Kawa w mieście jest niegodziwa”.

Genewa uchodzi za gastronomiczną stolicę Szwajcarii. Ale restauracji specjalizujących się w kuchni szwajcarskiej jest w mieście tylko 33, podczas gdy lokali opartych na kuchni francuskiej mamy tu aż 268. A w kartach dań większości restauracji znajdziemy potrawy typowe dla Szwajcarii Romańskiej, takie jak fondue czy raclette. Pyszne są także smażone okonie, z których w tajemniczy sposób kucharze usuwają najmniejsze nawet ości. Ryby są tu zresztą specjalnością od wieków, co udowadnia XV-wieczny obraz Konrada Witza „Cudowny połów”, przechowywany w Muzeum Sztuki i Historii. Namawiam, by wyobrazić sobie Chrystusa, który chodzi po wodzie, lecz nie jeziora Genezaret, tylko Jeziora Genewskiego. Można domniemywać, iż już wtedy Szwajcarzy byli dość zarozumiali. Ale tę przypadłość potrafią świetnie ukrywać przed przybyszami.